Początek tygodnia okazał się bardzo spokojny. Często się to zdarza, a więc nie było to może takie dziwne, choć wartości indeksu, przy których mieliśmy ten spokój, każe się zastanowić, czy to przypadkiem popyt nie okazał się po prostu zbyt słaby. Notowania zaczęliśmy zwyżką cen o 1 proc. Na terminowym całą sesję na tym poziomie przeczekaliśmy. Dopiero około 15.00 na rynku pojawił się ruch. Doszło do wybicia z całodziennej konsolidacji dołem. Nie jest to z pewnością oznaka siły, ale trzeba także przyznać, że nic poważnego się nie wydarzyło. Zakończyliśmy dzień na plusach, a popyt nadal ma szansę na ponowne podejście w okolice ubiegłotygodniowych szczytów. Wczoraj nie udało się ich pokonać, choć prawdę mówiąc, chyba lepiej, że nawet nie próbowano. Przy tak niskiej aktywności wszelkie sygnały byłyby odebrane z rezerwą. Obecnie to właśnie ubiegłotygodniowe szczyty są pierwszym poziomem, z którym musi się zmierzyć popyt. Później nie będzie wcale łatwiej. Im wyżej byki podniosą ceny i im będą one bliżej walentynkowego szczytu, tym większej aktywności podaży należy oczekiwać.
Wczoraj nie mieliśmy zbyt wielu ciekawych informacji dotyczących sfery makro. Poznaliśmy wielkość deficytu na polskim rachunku bieżącym w IV kwartale 2007 roku. Dane okazały się nieco lepsze od wcześniejszych prognoz
(liczonych na bazie danych z poszczególnych miesięcy), lecz nie wpłynęło to na poziom notowań. Ani złotego, ani akcji. Pod koniec naszej sesji kolejna osoba z amerykańskiego świecznika ekonomicznego stwierdziła, że istnieje możliwość, że gospodarka amerykańska wchodzi w stan recesji.
Takie słowa wypowiedział w CNBC prof. Martin Feldstein z National Bureau of Economic Research. Jak wiemy, to właśnie ta instytucja ma mandat na oficjalne ogłoszenie tego, czy gospodarkę amerykańską dotknęła recesja. Wczorajsza wypowiedź nie jest takim ogłoszeniem, gdyż Feldstein zaznaczył,
że wypowiada się tylko w swoim imieniu, a nie instytucji, której