Projekty wydobywcze, szczególnie na bardzo wstępnym etapie, kiedy ropy naftowej i gazu ziemnego dopiero się poszukuje, bywają studnią bez dna. W przedsięwzięcia tego typu można wpompować właściwie dowolnie wielkie pieniądze. Wszystko w nadziei, że w końcu spod ziemi wypompuje się upragnioną ropę. Petrolinvest należy właśnie do tego typu projektów. Póki nie wydobędzie ropy, będzie ssał gotówkę. Kilka miesięcy temu, przy okazji giełdowego debiutu spółki, jej przedstawiciele przewidywali, że może ona nawet co roku wypuszczać w tym celu kolejne akcje. Jeszcze nie zamknięto ostatniej emisji, skierowanej do kazachskich partnerów Petrolinvestu, a już prezes Paweł Gricuk przyznaje, że prowadzi rozmowy na temat pozyskania kolejnych pieniędzy. Tym razem z funduszami inwestycyjnymi. O ewentualnej emisji na razie nie pada wprawdzie ani jedno słowo, ale według nieoficjalnych informacji chodzić ma właśnie o wypuszczenie akcji.
Tymczasem od początku lutego akcje Petrolinvestu na warszawskiej giełdzie lecą na łeb na szyję. W ciągu zaledwie dwóch i pół miesiąca kurs spółki spadł o połowę - z 330 zł do zaledwie 160 zł. Skąd ta przecena? A może wywołała je informacja o ewentualnej kolejnej emisji dla inwestorów finansowych, a co za tym idzie - i stopniowym kurczeniu się udziału dotychczasowego strategicznego akcjonariusza Ryszarda Krauzego? Dwa dni temu panikź na rynku wywołała właśnie obawa o to, że miliarder może się wycofać z Petrol-investu, podobnie jak ma to zamiar zrobić w przypadku łączących się Polnordu i Pol-Aquy.