Joaquín Almunia, unijny komisarz ds. polityki gospodarczej i pieniężnej, zapowiedział zniesienie procedury nadmiernego deficytu wobec Polski. Po czterech latach od jej nałożenia Polska ma zatem szansę na wyjście z niechlubnego grona krajów, które nie wiążą końca z końcem. Właściwie to Bruksela koryguje swoją opinię o całym regionie. Oprócz Polski, na zmianę optyki Komisji liczyć mogą także Czechy i Słowacja.

Sama procedura dawno przestała być narzędziem dyscyplinującym kraje członkowskie do oszczędniejszej polityki fiskalnej. Wystarczy przypomnieć, że dopiero w ubiegłym roku udało się przed nią uciec takim unijnym gigantom, jak Niemcy czy Francja. W dalszym ciągu procedurą są objęte Włochy.

Polska trafiła do tej grupy w dość nieszczęśliwym dla siebie czasie. Słabsza koniunktura i mało elastyczny budżet spowodowały, że deficyt sektora znacznie przekroczył unijne limity. Rząd starał się wprawdzie przekonać Brukselę, że część niedoboru to efekt przeprowadzonej wcześniej reformy emerytalnej, unijni urzędnicy nie poszli nam jednak na rękę i transfery do OFE traktowali jako kolejny wydatek budżetu.

Z rozmów z analitykami agencji ratingowych wynika, że samo zniesienie procedury to zbyt mało, aby można było podnieść ocenę wiarygodności Polski. Ekonomiści wciąż czekają na realizację reform przez rząd PO. Przyznają, że widzą już pewne opóźnienia.

Trudno się dziwić takiemu stanowisku. Mijają lata, a polski budżet w dalszym ciągu pozostaje mało elastyczny. Dodatkowo usztywniła go niedawna redukcja składki rentowej. Tym samym finanse państwa nie są odporne na spowolnienie gospodarki.