Wczorajsze otwarcie na plusie notowań w USA - pod wpływem lepszych danych z rynku nieruchomości (w kwietniu sprzedaż nowych domów wzrosła pierwszy raz od sześciu miesięcy) - dało trochę wytchnienia inwestorom. Nie zmienia to jednak faktu, że silne spadki z minionego tygodnia pozostawiają niesmak. Właśnie w trakcie tych spadków indeks S&P 500 cofnął się do poziomu sprzed miesiąca, łamiąc przy tym linię 10-tygodniowego trendu wzrostowego. Poważnie zmalały tym samym szanse na szybki powrót na stałe powyżej 50-procentowego zniesienia bessy (ok. 1420 pkt). W dłuższej perspektywie ostatnie cofnięcie się indeksu można interpretować jako konsekwencję nieudanej próby przebicia rocznej średniej kroczącej. Dzień odwrotu kupujących miał miejsce akurat w momencie, gdy S&P 500 znajdował się w odległości zaledwie 5 pkt od tego długoterminowego oporu. Przypomnijmy, że średnia ta nie tylko w teorii pełni rolę wyznacznika bessy i hossy. W czasie poprzedniego długotrwałego rynku niedźwiedzia (lata 2000-2002), roczna średnia tylko raz dała błędny sygnał, umożliwiając jednocześnie ochronę kapitału przed dramatycznymi spadkami. Innymi słowy, dla inwestorów posługujących się długoterminowymi sygnałami, ostatnie wahania S&P 500 nie mają znaczenia - podobnie jak nie miały go już od początku roku, kiedy indeks na trwałe spadł poniżej rocznej średniej. Sytuacja niezbyt sprzyja również zakupom ze strony inwestorów kierujących się poziomem wycen - ci swoje pięć minut mieli w czasie paniki w marcu, kiedy to ceny akcji były atrakcyjniejsze niż obecnie. To wskazuje, że rynek akcji znajduje się w "stanie zawieszenia" - do czasu przebicia rocznej średniej lub spadku do marcowego poziomu wsparcia trudno mówić o przełomie. Czyżby inwestorów czekał okres trendu bocznego, rozciągający się nawet na miesiące letnie? Nie da się tego wykluczyć w przypadku ewentualnego braku impulsów w postaci rozstrzygających danych z gospodarki USA.