Warszawska giełda, która od styczniowej panicznej wyprzedaży jest jednym ze słabiej spisujących się rynków na świecie, w ostatnich dwóch tygodniach coraz wyraźniej zdradza symptomy osłabienia. Obserwując kolejne sesje, można odnieść wrażenie, że inwestorzy zupełnie przestali wierzyć, iż GPW nadrobi dystans dzielący ją od głównych światowych parkietów, tym samym zdecydowanie korygując przecenę z przełomu roku.
Jest to o tyle niepokojące, że czas gra na niekorzyść posiadaczy akcji. Doskonale to widać na wykresach indeksów WIG i WIG20. Trwająca już czwarty miesiąc konsolidacja (przedział 44 509,36-50 193,53 pkt dla WIG i 2741,73-3126,80 pkt dla WIG20) bliżej jest końca niż początku. Zważywszy na prezentowaną w tym czasie relatywną słabość polskiego rynku akcji, można mieć duże obawy, że wybicie ze stabilizacji nastąpi dołem.
Czy to wybicie będzie miało miejsce w czerwcu? Tego nie można wykluczyć, ale też nie można w tej chwili postawić takiej tezy. Można natomiast wskazać potencjalne zagrożenia dla giełdy. Przede wszystkim widoczny jest brak świeżej gotówki, który leży u podstaw obecnej słabości GPW. Słabość tę przerwać może tylko i wyłącznie napływ dużego kapitału zagranicznego. Ponadto zagrożeniem jest rosnąca inflacja na świecie oraz rekordowe ceny ropy.
Oba wymienione czynniki są ze sobą powiązane i oba mają szanse wywołać obawy o podwyżki stóp procentowych, przy jednoczesnym spowolnieniu gospodarczym, a w efekcie nową falę wyprzedaży akcji na głównych światowych parkietach.
Nawet jeżeli celem takiej wyprzedaży będą tegoroczne dołki (1273,37 pkt dla indeksu S&P500, wobec 1398,26 pkt w czwartek na zamknięciu), to dla polskiej giełdy, przy jej obecnej słabości, będzie to oznaczało gwałtowną wyprzedaż i nowe roczne minima. Próbując tę prognozę "ubrać" w wartości punktowe, trzeba się liczyć z możliwością zejścia indeksu WIG20 nawet w okolice 2500 pkt, a WIG do 40 tys. pkt. W piątek oba indeksy miały na zamknięciu odpowiednio 2905,28 pkt i 46 624,44 pkt.