Utrzymująca się od kilku dni paniczna wyprzedaż złotego w piątek do południa przybrała na sile. Nasz pieniądz tracił szczególnie do dolara, który kosztował już 3,15 zł. Kurs euro znów zbliżył się do 4 zł, chociaż tego poziomu nie przebił. Po południu część inwestorów wreszcie uwierzyła w naszą walutę. Kursy odbiły do 2,96 za dolara i do 3,78 za euro. Ucieszyli się spłacający kredyty hipoteczne, bo frank pod koniec dnia kosztował niespełna 2,57 zł, o 2 gr mniej niż w czwartek.
- Narodowy Bank Polski nie przewiduje w tej chwili interwencji na rynku walutowym - powiedział dziennikarzom w piątek prezes banku centralnego Sławomir Skrzypek.
Wyprzedaż trwała na naszym rynku akcji, który spadał tak samo, jak inne na świecie. Dzień był szczególny - dokładnie 79 lat temu zaczął się kilkudniowy gwałtowny spadek wskaźnika Dow Jones na Wall Street, który stanowił początek Wielkiego Kryzysu z lat 30. Teraz również mamy objawy kryzysu, więc obawy mogły być uzasadnione.
Od rana było nerwowo. Prawie 10-proc. spadkiem zakończyła handel giełda w Tokio. Mocno zaczerwieniły się tablice na giełdach europejskich, a kontrakty przed otwarciem notowań w Nowym Jorku spadały o dopuszczalny dzienny limit.
Strach inwestorów przed globalną recesją jest coraz większy, zwłaszcza że Wielka Brytania już jej doświadcza jako pierwsza z największych gospodarek. Kolejne duże firmy - Toyota, Peugeot, Samsung - notują słabe wyniki, obniżają prognozy, tną produkcję. Poniżej 63 USD za baryłkę, o prawie 5 proc., staniała ropa naftowa, a spadku nie zdołało zatrzymać cięcie kwot produkcji przez kartel OPEC.