Posiadacze akcji deweloperów nie mają łatwego życia. Branża nie cieszy się wzięciem z kilku powodów. Pierwszy z nich to słabsza niż niegdyś koniunktura na rynku nieruchomości. Jeśli chodzi o rynek mieszkaniowy, to jak przeczytać można w marcowym raporcie NBP, cały miniony rok stał pod znakiem „niewielkich nominalnych spadków cen". W tym roku lepiej nie jest, choćby ze względu na restrykcje nałożone przez nadzór na akcję kredytową banków. Poza tym sami deweloperzy przyczyniają się niejako do niekorzystnej dla nich sytuacji, zwiększając podaż. W cytowanym już raporcie NBP przeczytać możemy, że tzw. wskaźnik koniunktury produkcji mieszkań (mieszkania rozpoczęte minus oddane do użytku) cały czas rośnie i w IV kw. ub.r. znalazł się na poziomie najwyższym od III kw. 2008 r., a więc ostatniego kwartału przed kryzysem finansowym.
Globalne trendy
Wygląda więc na to, że koniunktura w przewidywalnej przyszłości się radykalnie nie poprawi. To właśnie taka perspektywa odstrasza inwestorów giełdowych. Wygląda też na to, że niechęć ta ma wiele wspólnego z tym, co dzieje się w spokrewnionym sektorze budowlanym, gdzie ostatnio mieliśmy do czynienia z prawdziwą paniką graczy. W poszukiwaniu przyczyn słabości można zapędzić się jeszcze dalej. Źródła tej słabości mają przynajmniej po części charakter globalny. Obliczany przez Bloomberga indeks spółek z rynku nieruchomości w regionie EMEA (Europa, Bliski Wschód i Afryka) od czasu chwilowego zrywu w 2009 r. stopniowo opada. Widać tu podobieństwo z obliczanym przez nas koszykiem akcji polskich deweloperów, który już od dwóch lat stopniowo traci na wartości. Ostatnio jego notowania niebezpiecznie zbliżyły się do ubiegłorocznego dołka.
W tej sytuacji wydawać by się mogło, że branżę deweloperów lepiej omijać szerokim łukiem. W perspektywie średnioterminowej być może tak (bo istnieje poważna groźba kontynuacji niekorzystnego trendu). Na dłuższą metę pojawiają się jednak argumenty za tym, by nie skreślać jeszcze na dobre tej branży. Jednym z powodów jest fakt, że kondycja spółek nie wydaje się tak zła, jak wynikałoby to z dominującej na rynku czarnej wizji. Niemal wszystkie przeanalizowane przez nas firmy są rentowne, część powiększyła zyski do poziomów najwyższych od wielu kwartałów. We wspomnianym raporcie eksperci NBP zwrócili uwagę, że spadkowi cen mieszkań towarzyszy także korzystny dla deweloperów adekwatny spadek kosztów budowy.
GTC słabo, reszta lepiej
Nawet biorąc pod uwagę obawy inwestorów dotyczące wypłacalności (wzmocnione ostatnio przez bankructwo DSS), trudno na razie dopatrzyć się oznak katastrofalnej sytuacji, przynajmniej jeśli chodzi o większość przedsiębiorstw. Aby uwzględnić ten czynnik, do widocznego poniżej rankingu dodaliśmy proste kryterium dotyczące płynności finansowej. Jak widać, tylko pojedyncze spółki otrzymały „karę" za zbyt niski wskaźnik w postaci ujemnych punktów. Niestety, obraz branży zdecydowanie psuje największy jej reprezentant – GTC. Wskaźnik płynności finansowej tej spółki w końcu 2011 r. wynosił już tylko 0,9, podczas gdy przed rokiem było to 2,5. Po bardziej wnikliwym wpatrzeniu się w roczny raport GTC można np. zauważyć, że o ile spółka mimo księgowych strat nadal generowała gotówkę z działalności operacyjnej (tzw. operacyjne przepływy gotówkowe), to nie wystarczała ona na spłatę odsetek od pożyczek.
Ewentualne problemy finansowe tak dużego gracza jak GTC nieuchronnie rzutowałyby na obraz całej branży. Nic dziwnego, że akcjonariusze potentata uchwalili właśnie nową emisję akcji, by pozyskać zastrzyk gotówki i podreperować płynność finansową.