Relatywna siła (wysokie wyceny) mniejszych spółek względem  notowanych w Warszawie blue chips nie jest argumentem za końcem hossy na „misiach". Podczas gdy wskaźnik C/Z dla mWIG40 wynosi teraz ponad 19,2, dla WIG20 jest to zaledwie 13,1. – Bez powrotu globalnego kapitału na rynki wschodzące nie ma co myśleć o kupowaniu spółek z WIG20 tylko dlatego, że są tanie. Polskie banki wcale nie są tanie na tle np. tureckich, a zagraniczni inwestorzy przyjmują „szeroką" perspektywę – uważa Jarosław Niedzielewski. Zastrzega przy tym, że odpływ kapitału z emerging markets trwa już trzy lata i jeszcze w tym lub przyszłym roku prawdopodobne jest odwrócenie tego trendu. Zdaniem Niedzielewskiego uzależnienie naszego rynku akcji (nie tylko WIG20) od zagranicznych pieniędzy dobrze ilustrują napływy do amerykańskiego funduszu iShares opartego na indeksie MSCI Poland IMI 25–50 (patrz wykres) – wzrost aktywów tego ETF-a o 150 mln USD latem, uchronił nasz rynek przed korektą.

Tymczasem polskie „misie" mają się dobrze, wyceny nie są jeszcze drastycznie wyśrubowane. – Nie ma obaw, że inwestorzy powiedzą „sprawdzam" przy okazji publikacji wyników za III kw. Nikt się jeszcze nie spodziewa znacznej poprawy – ani kwartalnie (sezonowość), ani rocznie (jeszcze nie) – wyjaśnia Łukasz Hejak.

Do końca tego roku  fundusze „misiów" mogą jeszcze zarobić 5–10 proc. – Taki scenariusz jest możliwy. Jeżeli się spełni, oczekiwałbym jednak przyhamowania zwyżek w przyszłym roku. To by oznaczało, że już w tym roku skonsumujemy większość  zwyżek  związanych z przyszłorocznym ożywieniem. W takim przypadku należałoby się spodziewać trendu bocznego w 2014 r. – mówi Niedzielewski.