Po tym, jak w styczniu S&P niespodziewanie obniżyła rating Polski z A- (7. stopień) i od razu nadała nowej ocenie negatywną perspektywę, piątkowa decyzja była przez ekonomistów powszechnie oczekiwana.
W styczniu analitycy S&P wskazywali, że nowy rząd zaburzył równowagę instytucjonalną w Polsce, m.in. paraliżując Trybunał Konstytucyjny i próbując podporządkować sobie media. To była główna przesłanka pierwszej w historii Polski obniżki ratingu. Z kolei negatywna perspektywa, która oznacza 33-proc. prawdopodobieństwo kolejnego cięcia oceny wiarygodności kredytowej rządu w horyzoncie dwóch lat, odzwierciedlała zagrożenie dla niezależności banku centralnego.
W piątkowym komunikacie analitycy S&P podkreślają, że TK pozostaje sparaliżowany, co w połączeniu z niepewnością co do stanu finansów publicznych w kolejnych latach może podkopywać zaufanie inwestorów do Polski i w efekcie hamować tempo jej rozwoju. Uważają również, że wciąż istnieje ryzyko podważania przez rząd niezależności NBP.
W porównaniu ze styczniem S&P podniosła jednak nieco prognozę wzrostu polskiego PKB w tym roku (z 3,4 do 3,5 proc.), ale obniżyła prognozy na kolejne lata. W 2017 r. gospodarka ma urosnąć o 3,3 proc., a w kolejnych latach o 3,2 proc. i 3 proc. (zamiast o 3,3 i 3,2 proc.). Tymczasem rząd zakłada, że w tym roku PKB powiększy się o 3,8 proc., a w kolejnych latach wzrost będzie jeszcze przyspieszał.
Analitycy S&P zrewidowali też swoje prognozy deficytu sektora finansów publicznych Polski. Obecnie sądzą, że w tym roku sięgnie on 2,9 proc. PKB, a nie 3,2 proc., jak oceniali w styczniu. W 2017 r. deficyt ma jednak wzrosnąć powyżej dopuszczalnego w UE limitu 3 proc. PKB, do 3,2 proc. Rząd zakłada, że w tym roku utrzyma deficyt na ubiegłorocznym poziomie 2,6 proc. PKB, a w przyszłym roku wzrośnie on do 2,9 proc. PKB, aby w kolejnych latach maleć.