W latach 60. i 70. ubiegłego wieku pogrążona w stagnacji Wielka Brytania była nazywana „chorym człowiekiem Europy”. Dziś znów koniunktura na Wyspach wydaje się znacznie gorsza niż w kontynentalnej Europie. Najlepiej obrazują to notowania funta, który pozostaje o 23 proc. słabszy wobec euro niż przed wybuchem kryzysu finansowego, a wobec dolara o 18 proc. Wśród głównych walut gorzej w tym okresie wypadły tylko argentyńska i islandzka.
[srodtytul]Rząd robi zbyt mało[/srodtytul]
O problemach brytyjskiej gospodarki przypomniał ostatnio słynny inwestor Jim Rogers. – Wielka Brytania wkrótce będzie potrzebowała międzynarodowej pomocy – oświadczył w piątek w wywiadzie dla CNBC. Według niego rząd w Londynie nie jest w stanie uporządkować finansów publicznych.
W skutek kryzysu finansowego deficyt budżetowy Wielkiej Brytanii zwiększył się w 2009 r. – według danych Eurostatu – do 11,4 proc. PKB. W 2010 r. wciąż przekraczał 10 proc. PKB i gorzej pod tym względem wypadały jedynie Irlandia i Grecja, które przed niewypłacalnością musiały ratować UE i MFW.
Rządząca od wiosny 2010 r. koalicja konserwatystów i liberalnych demokratów przyjęła program oszczędnościowy, który w ciągu pięciu lat ma zredukować deficyt do 1,5 proc. PKB. – Rząd dużo mówi, ale faktycznie nic nie robi. Zmniejsza wydatki o 1 mld funtów to tu, to tam, ale to nie wystarczy. Gdyby jednak zdecydował się zrobić to, co należy, nie przetrwałby kolejnych wyborów – zawyrokował jednak Rogers.