Strefa euro jest unią walutową mającą mniej sensu niż odrodzony ZSRR czy unia walutowa państw byłego Imperium Ottomańskiego. Tych słów nie wypowiedział czeski prezydent Vaclav Klaus ani brytyjski eurodeputowany Nigell Farage. To wniosek wypływający z raportu analityków banku JPMorgan Chase. Zbadali oni, jak stabilne byłyby różne hipotetyczne unie walutowe na tle strefy euro. Wzięli pod uwagę 100 wskaźników gospodarczych i mierzyli dysproporcje pomiędzy państwami tworzącymi unie walutowe. W przypadku 12 głównych gospodarek strefy euro odchylenie standardowe, miara tych dysproporcji, wyniosło ponad 50 proc. Najniższe (mniej niż 20 proc.) było w przypadku unii gospodarek Ameryki Łacińskiej. Dla odrodzonego ZSRR sięgało 30 proc., a w przypadku nowego Imperium Ottomańskiego (w granicach z 1800 r.) zbliżało się do 40 proc. Lepszy wynik od strefy euro osiągnęły nawet „wszystkie państwa leżące na 5 równoleżniku szerokości północnej" oraz unia wszystkich krajów na literę M.
Po wybuchu kryzysu zadłużeniowego w strefie euro wielu analityków zaczęło wskazywać na to, że unia walutowa tak różnych państw, jak Niemcy, Grecja, Finlandia i Hiszpania nie jest stabilna i nie ma szans na sukces. Dlaczego więc eksperci nie zwracali wcześniej uwagi na ten fakt unijnym decydentom? Ależ zwracali. W najlepszym przypadku ich nie słuchano, w najgorszym brano za wariatów.
Dyplomatyczne niedyskrecje
Niedawno ujawnione (i opisane przez tygodnik „Der Spiegel") niemieckie dokumenty dyplomatyczne dotyczące przyjęcia Włoch do strefy euro rzucają dużo światła na proces powstawania tej unii walutowej. W latach 1997–1999 z Ambasady RFN w Rzymie do Berlina płynął strumień raportów mówiących o tym, że Włochy nie są przygotowane na wejście do eurolandu. Nie radzą sobie z obniżką długu publicznego, a podejmowane przez kolejne rządy wysiłki mające na celu naprawę finansów państwa mają często kosmetyczny charakter. W tych raportach pojawiają się znane nazwiska. I tak np. w 1997 r. Juergen Stark, wówczas sekretarz stanu w niemieckim Ministerstwie Finansów, a do niedawna członek władz Europejskiego Banku Centralnego, donosił, że rządy Belgii i Włoch wywarły presję na szefów swoich banków centralnych, by przekonali inspektorów Europejskiego Instytutu Walutowego (poprzednika EBC), by „nie byli tak krytyczni wobec poziomu ich długu publicznego". W marcu 1998 r. Horst Koehler, ówczesny szef Stowarzyszenia Niemieckich Banków Oszczędnościowych, późniejszy szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego i prezydent Niemiec, przesłał kanclerzowi RFN Helmutowi Kohlowi list, w którym wskazywał, że Włochy nie spełniły warunków trwałego obniżenia deficytu budżetowego i długu publicznego oraz, że kraj ten stanowi duże ryzyko dla istnienia euro. Słowa Koehlera poparte były ekspertyzą Hamburskiego Instytutu Gospodarki Międzynarodowej. Kohl odpowiedział mu, że oczywiście są pewne problemy, ale jest pewny, że zostaną one pokonane w najbliższych latach. Niemiecki kanclerz oczywiście się mylił. O ile w 1998 r. włoski dług publiczny wynosił 114,2 proc. PKB, to przez następną dekadę spadł tylko nieznacznie, nie schodząc poniżej 100 proc. PKB. Obecnie wynosi blisko 120 proc. PKB, a kryteria konwergencji z Maastricht nakazują, że powinien on sięgać co najwyżej 60 proc. PKB. Wyższy poziom jest dopuszczalny, jeżeli dług się zmniejsza.
Lekceważono również opinie niezależnych ekspertów. W lutym 1998 r. 155 niemieckich profesorów ekonomii zażądało przesunięcia wprowadzenia wspólnej waluty. Argumentowali, że wiele państw nie jest gotowych na jej przyjęcie. Kilku z sygnatariuszy listy próbowało zablokować wprowadzenie euro za pomocą skargi do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego. Rząd zdołał jednak z nimi wygrać przed tym sądem.
Na początku 1998 r. premier Holandii Wim Kok zwrócił uwagę niemieckiemu rządowi, że Włochy nie spełniają kryteriów przyjęcia do strefy euro. – Bez dodatkowych działań ze strony Włoch dających dowód trwałości konsolidacji fiskalnej, wejście Włoch do strefy euro jest obecnie nie do zaakceptowania – argumentował Kok. Kohl odmówił wywierania presji na Rzym, twierdząc, że Francja zagroziła wycofaniem się z projektu euro, jeżeli nie będą w nim uwzględnione Włochy. Czynniki polityczne więc przeważyły.