Na konferencji prasowej planowanej na 13.15 prezes SNB Thomas Jordan ma wyjaśnić, dlaczego instytucja dopuściła spadek kursu euro we frankach poniżej 1,20, co blokowała od jesieni 2011 r. Analitycy mają jednak pewne domysły.
- Wygląda na to, że SNB zaczął się coraz bardziej niepokoić kosztami utrzymywania minimalnego dopuszczalnego kursu euro we frankach – ocenili eksperci Brown Brothers Harriman.
Te koszty to m.in. wzrost rezerw walutowych SNB i podaży pieniądza będących skutkiem jego interwencji na rynku walutowym (skupu euro za wykreowane franki). Choć w ostatnich trzech latach inwestorzy rzadko sprawdzali determinację szwajcarskich władz monetarnych w obronie kursu franka, więc nie musiały one często takich interwencji podejmować, baza monetarna (ilość pieniądza wyemitowanego przez bank centralny) Szwajcarii i tak wzrosła do około 60 proc. PKB. To, a także straty SNB na rezerwach walutowych, budzi niepokój części tamtejszych polityków (dla porównania, w Polsce baza monetarna wynosi ona około 10 proc. PKB).
Tymczasem według analityków BBH, szwajcarski bank centralny ma świadomość, że w wyniku oczekiwanego skupu obligacji skarbowych państw strefy euro przez Europejski Bank Centralny kurs euro we frankach będzie pod coraz większą presją spadkową, a przeciwdziałanie tej tendencji wymagałoby wzmożonych interwencji SNB na rynku walutowym.
Tymczasem przez trzy lata utrzymywania minimalnego kursu euro we frankach, SNB miał czas na wypracowanie alternatywnych metod obrony franka przed nadmierną aprecjacją. Jedną z nich jest polityka ujemnych stóp procentowych, którą bank zaczął prowadzić w grudniu ub.r. W czwartek jeszcze obniżył swoją główną stopę procentową, z przedziału od -0,75 do 0,25 proc. do przedziału od -1,25 do -0.25 proc.