Gospodarczym wydarzeniem tego tygodnia będzie piątkowy odczyt inflacji w styczniu. Z ankiety „Parkietu", w której pan uczestniczy, wynika, że indeks cen konsumpcyjnych (CPI) wzrósł o 4,2 proc. rok do roku, po 3,4 proc. w grudniu. Jeśli tak było, to w ciągu dwóch miesięcy inflacja podskoczyła o 1,6 pkt proc. Nie licząc przełomu 2016 i 2017 r., gdy wychodziliśmy z okresu deflacji, tak ostro inflacja przyspieszała poprzednio w 2004 r. Tymczasem RPP deklaruje, że nie ma potrzeby podwyższać stóp procentowych. Ma rację?
Patrząc na to, jak zachowuje się gospodarka, wydaje się, że ma rację. W mojej ocenie skok inflacji nie jest spowodowany tym, na co RPP ma wpływ. Mamy podwyżki cen energii elektrycznej, co wiąże się ze wzrostem cen uprawnień do emisji CO2. Podwyżka stóp tego nie zatrzyma, nie zahamuje też wzrostu cen żywności. Poza tym zmiany stóp działają z opóźnieniem. Biorąc pod uwagę to, że gospodarka hamuje, moim zdaniem RPP słusznie zachowuje powściągliwość.
Skoro tak, to czy błąd popełnił Narodowy Bank Czech (CNB), który dzień po decyzji RPP, aby pozostawić stopy na niezmienionym poziomie, zdecydował się na podwyżkę stóp? Czechy, tak jak Polska, mierzą się z jednej strony z przyspieszającą inflacją, a z drugiej ze spowolnieniem.
To była odważna decyzja, ale czeski bank centralny znany jest z takiego postępowania. Miał zerowe stopy procentowe, eksperymentował z zamrażaniem kursu waluty. Czy jego ostatnia decyzja jest słuszna, czas pokaże. Ale wydaje się, że w małej, otwartej gospodarce, silnie uzależnionej od Niemiec, które zwalniają, i z umacniającą się walutą, inflacja będzie spadała, nawet jeśli w I kwartale – tak jak w Polsce – chwilowo wzrośnie.