W?całym 2011 r. obrót wszystkimi seriami warrantów sięgnął zaledwie 547 tys. zł. To niewiele, biorąc pod uwagę skalę handlu innymi typami instrumentów. Popularność warrantów ograniczyły m.in. nagłe spadki cen akcji w sierpniu. Podobnie jak w przypadku opcji, oznaczały one, że handlujący mają do wyboru głównie serie, których poziomy wykonania (tzw. strike'i) są dalekie od cen rynkowych. Przykładowo, najniższy strike dla instrumentów opartych na WIG20 odpowiadał 2,2 tys. pkt. Jakby tego było mało, aż 74 z 90 serii to warranty typu call (kupna), które dają zarobić dopiero wtedy, gdy kurs akcji przekroczy poziom ceny wykonania powiększonej o cenę warrantu. Większość instrumentów nie spełnia obecnie takiego warunku.
W takiej sytuacji zainteresowanie inwestorów koncentrowało się na instrumentach „put", które przynoszą zysk, gdy cena akcji lub poziom indeksu spadnie poniżej ceny wykonania pomniejszonej o cenę warrantu. Wygasanie części serii jest dla inwestorów weryfikacją przyjętych strategii. Jeżeli bowiem warrant nie zamknie się z zyskiem, cały kapitał zainwestowany w zakup zostanie utracony.
Emitent warrantów nie jest do końca zadowolony z ich płynności. – Zainteresowanie instrumentami rośnie. Ale jest jeszcze dalekie od poziomu, który nas satysfakcjonuje – mówi Janusz Władyczak z Raiffeisen CentroBank. – Chcemy zaoferować inwestorom nowe serie, z poziomami wykonania zbliżonymi bardziej do obecnych wycen rynkowych. Mamy nadzieję, że trafią do obrotu jeszcze w styczniu.
Skąd brak zainteresowania warrantami wśród funduszy? – Skomplikowane zasady, brak dłuższej historii notowań, a także fakt, że emitentem jest instytucja prywatna, która też zainteresowana jest zyskiem, nie skłaniają do tego, aby wykorzystywać te instrumenty – wyjaśnia Konrad Łapiński, zarządzający Total FIZ.