Przed tzw. szybkim szacunkiem inflacji w czerwcu, który GUS opublikował na początku miesiąca, większość ekonomistów spodziewała się, że wzrost wskaźnika cen konsumpcyjnych (CPI) zwolnił do 4,5 lub 4,6 proc. Czwartkowe dane wyjaśniły, co stało za silniejszym od oczekiwanego spadkiem inflacji: wyhamował wzrost cen zarówno usług, jak i towarów. Usługi konsumpcyjne podrożały w czerwcu o 6,1 proc. rok do roku, najmniej od stycznia 2020 r., po 6,8 proc. w maju, a towary o 3,8 proc. po 4,1 proc. miesiąc wcześniej.

GG Parkiet

Na tej podstawie ekonomiści szacują, że tzw. inflacja bazowa, która nie obejmuje cen żywności oraz nośników energii, zmalała w czerwcu do mniej więcej 3,4–3,6 proc. rok do roku z 4 proc. w maju, najbardziej od grudnia (oficjalne dane poda w piątek NBP). To – podobnie jak tylko minimalny wzrost CPI miesiąc do miesiąca, o 0,1 proc. – zdaje się potwierdzać ocenę prezesa NBP, że w Polsce nie ma póki co presji popytu, a inflację napędzają czynniki podażowe i administracyjne, na które krajowa polityka pieniężna nie ma wpływu. Ekonomiści ostrzegają jednak, że ta presja już się pojawia, a niższej inflacji niż w czerwcu w br. już nie zobaczymy. Pod koniec roku może ona znów zbliżyć się do 5 proc. gs