Ostatnie miesiące na Wall Street zdecydowanie wymykają się tradycyjnym zależnościom sezonowym. Wrzesień, zamiast przynieść relatywnie słaby wynik, okazał się dla indeksu S&P 500 najlepszy od 15 lat, bardzo solidny był też październik. A tymczasem pierwsza połowa listopada, czyli miesiąca, który uchodzi w statystykach za najlepszy, okazała się… najsłabsza od dekady (-1,6 proc.). Pocieszające może być to, że kiedy przed ową dekadą pierwsza połowa listopada rozczarowała, to druga połówka przyniosła odrobienie całych strat.

Co ciekawe, dużo bliższy wzorcom sezonowym był rozwój wydarzeń na bliższej nam geograficznie giełdzie niemieckiej. Można śmiało powiedzieć, że tam reguła „sell in May” sprawdziła się, przynosząc zastój DAX-a po wcześniejszej silnej zwyżce. Sęk w tym, że wraz z listopadem indeks powinien już jednak zabrać się za wznowienie wspinaczki, a tymczasem, jak na razie, testuje dolne ograniczenie półrocznej konsolidacji. Historycznie wybicia z takich konsolidacji przynosiły na giełdzie we Frankfurcie mocne ruchy notowań, więc lepiej by było, żeby DAX obronił testowane poziomy wsparcia.

Ani na Wall Street, ani za Odrą, zachętą do dużych zakupów akcji nie jest poziom wycen. Za oceanem dochodzą do tego jeszcze niepokojące sygnały, takie jak wzrost długu na rachunkach maklerskich (ang. margin debt) o 86 proc. w ciągu ostatnich 24 miesięcy. To tempo szybsze niż na szczycie w 2007 r. Szybciej ten wskaźnik aktywności spekulacyjnej rósł tylko w końcówce tzw. bańki internetowej (2000).