W Europie uwagę zwracało w ostatnim czasie wyczekiwane pokonanie przez indeks Stoxx 600 szczytu sprzed kwietniowej zawieruchy wywołanej przez cła Donalda Trumpa. A w USA, mimo zamieszania związanego z batalią o podniesienie progu zadłużenia i zamrożeniem administracji rządowej, indeks małych spółek Russell 2000 przystąpił do ataku na szczyty z lat 2021 i 2024.
Wyjście górą z tak obszernej, kilkuletniej konsolidacji byłoby pozytywnym technicznym sygnałem z punktu widzenia szerokości hossy na Wall Street. Notowaniom „small caps” sprzyjałyby dalsze obniżki stóp procentowych za oceanem (oczywiście pod warunkiem braku recesji).
Co prawda główny amerykański indeks, czyli S&P 500, wyceniany jest już w odległości raptem 10 proc. od szczytu bańki internetowej z 2000 roku, jeśli chodzi o wskaźnik ceny do prognozowanych zysków spółek, ale kto wie, czy w tradycyjnie udanym dla akcji czwartym kwartale roku dystans ten nie ulegnie dalszemu zmniejszeniu.
Przemawiałaby za tym cały czas widoczna analogia sytuacji na rynach z końcówką lat 90. Tak samo jak tempo i zasięg spadku S&P 500 kulminującego w kwietniu tego roku, zahaczającego niemal o bessę (–19 proc. w cenach zamknięcia) były niemal identyczne, jak tąpnięcie na jesieni 1998 roku (tzw. kryzys rosyjski), tak też bardzo zbliżone jest ciągle tempo wspinaczki z tego dna (już 35 proc.).
Gdyby nadal trzymać się tej prostej analogii, do szczytu bańki pozostawałoby jeszcze jakieś 20 procent zwyżki idneksu S&P 500.