To był dzień niezapowiedzianych zwyżek na warszawskim parkiecie. Przez długi okres wtorkowej sesji nic bowiem nie wskazywało na to, abyśmy faktycznie byli świadkami byczej szarży. Również dane makroekonomiczne, które ukazały się w ciągu dnia, ciężko było uznać za pretekst do zwyżek. Znów jednak rynkowa rzeczywistość pokazała swoją nieobliczalność.
Przez długie godziny na warszawskim parkiecie panował marazm. WIG20 był „przyspawany” do poziomu zamknięcia z poniedziałku. Można jednak było to też zrozumieć, bo rynek czekał przede wszystkim na dane dotyczące amerykańskiej inflacji. Sęk w tym, że te okazały się nieco wyższe od oczekiwań. Logiczne wydawało się to, że będzie to pretekst do cofnięcia notowań, bo przecież jest to argument dla Fedu, by nie spieszyć się z obniżkami stóp procentowych.
Kiedy jednak na rynkach mamy hossę, o logikę jest wyjątkowo trudno. Indeksy zamiast w drugiej części dnia wykonać w tył zwrot, wybrały przeciwny kierunek. Od wyraźnych zwyżek dzień zaczął się chociażby na Wall Street. Pod ten ruch podłączyła się także warszawska giełda, w tym także WIG20, który przez długi czas trwania sesji pozostawał uśpiony. Wsparciem dla naszego rynku dodatkowo okazały się banki, które znów zaczęły mocno rosnąć. Można to wiązać z wypowiedziami przedstawicieli KNF, którzy zasugerowali, że jest szansa, aby banki wypłaciły na dywidendę nawet 100 proc. zysku za 2024 r. Efekt okazał się piorunujący.
WIG20 zyskał we wtorek 2,3 proc. Wrócił powyżej 2400 pkt i jednocześnie był najlepszym indeksem na Starym Kontynencie. WIG-banki? Wskaźnik zyskał 3,3 proc. i wybił rekrod. Ten wynik mówi sam za siebie.