Miniony tydzień z perspektywy WIG20 zapisze się przede wszystkim jako powrót poniżej szczytu z połowy zeszłego roku. Przypomnijmy, że wówczas zejście ze szczytu skończyło się dość znaczącą korektą, nakręcaną pogorszeniem nastrojów na rynkach globalnych, w tym także silnymi wzrostami rentowności amerykańskich obligacji. W drugiej połowie stycznia rentowności papierów USA także rosną, choć jak na razie nie skomplikowało to sytuacji głównych światowych indeksów. W piątek zarówno S&P 500, jak i Nasdaq mierzyły się ze swoimi historycznymi szczytami.
Nowych rekordów w USA, które dodałyby z pewnością wigoru inwestorom na całym świecie, wypatrywano także u nas. WIG20 znów zaliczył spadkowy tydzień, choć w drugiej jego połowie, wraz z lepszym zachowaniem rynków bazowych, nieco odrabiał tegoroczne spadki, które do środy sięgały już 7,5 proc. W czwartek indeks dużych spółek rękami i nogami próbował wyjść powyżej szczytu sprzed około pół roku, który teraz stał się oporem. W piątek popyt kontynuował szarżę, wyprowadzając WIG20 już na otwarciu na 2200 pkt. W pierwszych godzinach sesji kupujący byli jeszcze w stanie podbić notowania indeksu dużych spółek, ale zdarzały się im także słabsze minuty. Ostatecznie WIG20 zamknął się na niecałych 2201 pkt, czyli niemal w miejscu otwarcia. Oznaczało to oczywiście drugi z rzędu dzień zwyżek, tym razem o 0,44 proc. Trudno jednak mówić o wyłamaniu się ze spadkowych tendencji, a raczej o potwierdzeniu krótkoterminowej linii spadkowej, z którą WIG20 w piątek się tylko stuknął. Kolejny problem to zamknięcie poniżej 2205 pkt, przez które przebiega linia oporu.
Oczywiście wszystkie te niejasności mogą zostać szybko rozwiane przez nowe rekordy w USA, ale z drugiej strony realizacja zysków za oceanem może być bolesna dla GPW.