Ten tydzień, przynajmniej na razie, należy na warszawskiej giełdzie do byków. W poniedziałek WIG20 zyskał 1 proc. i znów apetyty zostały rozbudzone. Tym bardziej że wtorkowa sesja też rozpoczęła się od mocnego uderzenia popytu. W drugiej części dnia zaczęły jednak pojawiać się też zgrzyty.
Już na dzień dobry WIG20 zameldował się 0,7 proc. nad kreską. W grze znów więc był okrągły poziom 1700 pkt. Jak się okazało, byki szybko jednak z nim się uporały. Kupujący rośli w siłę i w połowie notowań indeks największych spółek naszego parkietu był już 1,3 proc. nad kreską. Dzięki temu byliśmy liderem zwyżek na Starym Kontynencie. Ten sielankowy obraz zaczął się jednak psuć w drugiej połowie dnia.
Dużą „zasługę” mieli w tym Amerykanie. Samo zachowanie kontraktów na indeksy amerykańskie wskazywało, że Wall Street może przywitać dzień spadkami. To był pierwszy sygnał ostrzegawczy dla naszego parkietu. Inwestorzy wzięli go na poważnie, bo zwyżki na GPW zaczęły topnieć. Kiedy ruszał zaś handel na Wall Street, który faktycznie przyniósł spadki, naszemu rynkowi w oczy zajrzało widmo przeceny.
Mimo presji otoczenia byki jednak odparły ten atak. Na ostatniej prostej znów powiało optymizmem na naszym parkiecie, chociaż nie był on aż tak duży, jak na początku sesji. Ostatecznie WIG20 zyskał 0,4 proc., a to oznacza, że znów znalazł się także poniżej 1700 pkt. Nad kreską wtorkową sesję zakończyły także średnie i małe spółki. mWIG40 urósł 0,66 proc., zaś sWIG80 zyskał blisko 0,5 proc. Obroty na całym rynku wyniosły prawie 1 mld zł.