Było to twierdzenie na przekór części obserwatorów rynku i ekonomistów, którzy wręcz ostrzegali przed inflacją spowodowaną jednoczesnym zwolnieniem gospodarek z lockdownów i wybuchem popytu konsumpcyjnego. Obecnie jesteśmy z kolei w momencie, gdy inflacja ma charakter z jednej strony popytowy, chociaż już coraz mniejszy, a z drugiej kosztowy, w postaci wysokich cen żywności, gazu, prądu, węgla, paliw itp. Wysokie ceny zdają się tworzyć ogromnie wysoką bazę do wyliczeń przyszłej inflacji. Aktualnie mówimy o rekordach cen energii czy paliw, jednak te rekordy z czasem prawdopodobnie ustaną, a ceny z tak wysokich pułapów będą mogły cofnąć się nawet o dziesiątki procent.
Powyższe zjawisko może być podobne do tego, które obserwowaliśmy na rynku zbóż. Ceny pszenicy od swoich szczytów, odnotowanych po wybuchu wojny, zniżkowały o około 40 proc. Jeśli podobne wydarzenia wystąpiłyby na innych rynkach, co nie jest wykluczone, to presja deflacyjna przez wysoką bazę może zacząć się nasilać. Tym samym banki centralne mogą być zmuszone do wyhamowania obecnego cyklu podwyżek stóp, co poniekąd inwestorzy zaczynają powoli wyceniać i zakładają cięcie stóp w 2023 i 2024 r. W rezultacie po okresie przyspieszonej recesji podczas epidemii, następnie po bardzo dynamicznej fazie ekspansji i teraz stagflacji może przyjść jeszcze deflacja, nim gospodarki wrócą do stabilizacji.