Do ważnych wydarzeń na Wall Street można dopisać, obok szeroko komentowanego już przez nas przekroczenia progu bessy (rozumianego jako 20-proc. spadek od szczytu) przez S&P 500, zejście wskaźnika ceny do prognozowanych zysków spółek (forward P/E) w okolicę prawie czterodekadowej średniej (około 15,5). Oznacza to, że wyśrubowane wcześniej na fiskalno-monetarnych sterydach wyceny akcji powróciły do bardziej zdroworozsądkowych poziomów. Oczywiście pojawia się pytanie, czy taka redukcja P/E jest wystarczająca, skoro ostatnie najważniejsze dołki na Wall Street (III 2020, XII 2018, VIII 2011) były ustanawiane przy jeszcze niższych wartościach P/E (odpowiednio 13,3; 13,9; 10,4).

Podobne dylematy są obecne, jeśli chodzi o rozmaite wskaźniki nastrojów. Optymiści wyszukują wskaźniki, które – szczególnie po 2009 r. – osiągnęły już poziomy na tyle niskie, że można mówić o „kapitulacji" rynkowej, co miałoby stanowić sygnał do kupna akcji. Ale do obrazu powszechnej kapitulacji nie pasują choćby dane na temat globalnych napływów do funduszy akcji, w których zupełnie nie widać oznak paniki. Skumulowane napływy liczone od stycznia 2020 r. po chwilowej zadyszce są znów blisko szczytu – pokazała analiza Bank of America.

Bessa na Wall Street doprowadziła już do normalizacji wycen, ale bessy mają też to do siebie, że potrafią sprowadzić wyceny sporo poniżej średniej.