Wraz z zakończeniem sezonu publikacji wyników finansowych, bessa na warszawskiej giełdzie wkroczyła w nowy etap. Załamanie zysków, a w części przypadków nawet pojawienie się strat w IV kwartale ub.r. sprawiło, że wskaźniki cena/zysk ruszyły w górę. Przykładowo, mimo że indeks sWIG80 od połowy ub.r. runął o ponad 70 proc., GPW podaje, że C/Z dla spółek z tej grupy przez ten czas się nie zmienił i przekracza 17. Dla porównania, przed publikacją wyników C/Z nie przekraczał 7.

Akcje wcale nie stają się więc atrakcyjne w zestawieniu z bieżącymi rezultatami finansowymi, mimo dramatycznego spadku ich cen. Innymi słowy, doszliśmy do etapu, na którym wyniki finansowe zaczęły podążać za taniejącymi akcjami. Nie ma już najmniejszych wątpliwości, że bessa na warszawskiej giełdzie ma podłoże fundamentalne, a nie tylko jest reakcją na wydarzenia za oceanem, tak jak to się mogło wydawać jeszcze pół roku temu (za poglądem takim obstawały zresztą swego czasu nawet prominentne osobistości z kierownictwa warszawskiej giełdy).

Skok wskaźników C/Z to kolejny twardy orzech do zgryzienia dla inwestorów. Zjawisko to nie jest jednak nowością w historii GPW. Z podobną zwyżką C/Z inwestorzy mieli do czynienia na przełomie lat 2002/2003, czyli w etapie przejściowym między dotkliwą bessą a późniejszym trendem wzrostowym. Posiłkując się tym wypracowanym wówczas "schematem", można założyć, że skok C/Z jest warunkiem koniecznym do zakończenia bessy (zgodnie z założeniem, że spadki cen akcji nie zatrzymają się, dopóki nie unaocznią się powody, dla których spadek ten się odbywał), a jednocześnie prawdopodobnie stanowi schyłkowy etap tej bessy.

Można przypuszczać, że etap ten zakończy się, kiedy pojawi się perspektywa poprawy wyników finansowych. Chociaż na razie wydarzenie to może się wydawać bardzo odległe, to nie należy go przekreślać - wzrost PMI dla polskiego przemysłu czy też wskaźnika wyprzedzającego koniunktury OECD (o czym pisałem w minionym tygodniu), wpisują się w schemat wypracowany w trakcie bessy z lat 2000-2002.