Indeks WIG konsekwentnie realizuje potencjał wzrostowy wynikający z poniedziałkowego wybicia w górę z trendu bocznego, wspinając się na coraz wyższe szczyty. Warto przy tym odnotować, że zwyżce cały czas towarzyszą przyzwoite obroty walorami – wyraźnie wyższe niż w okresie bezpośrednio poprzedzającym wspomniane wybicie i rozstrzygnięcie sytuacji na korzyść posiadaczy akcji.
Po tak szybkiej zwyżce kursów (w ciągu sześciu sesji WIG podskoczył już o 11,1 proc.) automatycznie nasuwa się pytanie o to, czy nie jest to przypadkiem dobra okazja do realizacji zysków. Teza o tym, że najwyższy czas pozbyć się akcji, jest jednak bardzo ryzykowna, i to nawet w najkrótszym horyzoncie inwestycyjnym.
Świadczą o tym dane historyczne. Wystarczy spojrzeć choćby na nie tak dawne wydarzenia w połowie kwietnia. Po 6-sesyjnej zwyżce o 11 proc., WIG wcale się nie zatrzymał. Korekta rozpoczęła się dopiero, gdy indeks zyskał kolejne 5 proc., a i tak była tylko kilkudniowa.Teza mówiąca, że „dalej rosnąć już nie może”, jest równie wiarygodna, co teza o tym, że „dalej spadać już nie może” w trakcie silnego trendu spadkowego, takiego jak w ubiegłym roku. Fala zwyżkowa jest odzwierciedleniem sił makroekonomicznych, które jeszcze nie tak dawno pogrążały kursy akcji, a teraz działają w odwrotną stronę.
Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że skorelowane z rynkiem akcji wskaźniki takie jak PMI czy roczna dynamika produkcji przemysłowej są ciągle bardzo daleko od historycznych szczytów koniunktury, to trudno zakładać, że długoterminowy trend wzrostowy na giełdzie załamie się z dnia na dzień.
Sceptycy mogą argumentować, że jesteśmy u progu sezonu publikacji wyników kwartalnych spółek (a raczej półrocznych – zgodnie z nowymi wytycznymi, spółki na GPW nie będą musiały podawać wyników za II kwartał, a jedynie za I półrocze), a te nie mogą być dobre.