A okazało się, że strachu wystarczyło na jeden. No, może na półtora, bo jeszcze w piątkowe przedpołudnie indeks europejskich akcji Dow Jones Stoxx 600 tracił 1,4 proc. Ale w głównej mierze pewnie dlatego, że wskaźnik MSCI Asia Pacific stracił 3,3 proc., a kontrakty terminowe na indeks Standard & Poor’s 500 zniżkowały o 3,4 proc.
Później sesje w Nowym Jorku rozpoczęły się już w o wiele spokojniejszych nastrojach, aczkolwiek jeszcze na minusie, a na europejskie parkiety wróciły zwyżki. Inwestorzy uznali, że to, co stało się w Dubaju, a więc prośba tamtejszego dewelopera do wierzycieli o przełożenie terminu wykupu obligacji o pół roku, była wprawdzie niepokojącym sygnałem, bo niespodziewanym i pochodzącym z rejonu uchodzącego za finansowo stabilny, ale też okazała się jednostkowym incydentem i przyrównywanie go do kryzysu argentyńskiego czy rosyjskiego, kiedy niewypłacalność ogłosiły całe i to wcale niemałe państwa, uznano za przesadne.
Ostatecznie notowania akcji na wszystkich ośmiu największych zachodnioeuropejskich rynkach zakończyły się w piątek na plusie. Przyczyniły się do tego między innymi znaczące wzrosty papierów Michelina i Volkswagena. Walory drugiego na świecie producenta opon zdrożały o 4,2 proc., a największego w Europie producenta samochodów aż o 8,1 proc., gdy BHF-Bank zmienił rekomendację dla nich ze "sprzedaj" na "kupuj". W USA notowania zaczęły się od znaczących spadków. S&P 500 tracił tuż po otwarciu 2,3 proc. Ale było to jedynie odreagowanie Dubaju, bo po dwóch godzinach na minusie było niecałe 1,5 proc.
Na rynkach surowcowych piątkowe notowania też zaczęły się od znaczących spadków cen. Szczególnie było to widoczne w Nowym Jorku, bo londyńskie giełdy na dubajski kryzys zdążyły zareagować już w czwartek, a zakończyły tydzień na poziomach zbliżonych do minionego piątku. Za baryłkę ropy z dostawą w styczniu na ICE początkowo płacono 75,88 USD, o 1,4 proc. mniej niż dzień wcześniej, ale pod koniec notowań cena ta wzrosła do 76,55 USD, podczas gdy miniony tydzień zakończył się ceną w wysokości 77,20 USD. Spadek o 0,8 proc. był zapewne skutkiem wzrostu zapasów ropy w USA, które okazały się o 7,8 proc. wyższe od pięcioletniej średniej dla tej pory roku.
Za tonę miedzi na Londyńskiej Giełdzie Metali płacono pod koniec piątkowych notowań 6825 USD, o 4 USD więcej niż na zamknięciu w czwartek, kiedy cena spadła o 2,4 proc. Dubajski kryzys cena złota przypłaciła tym, że nie zdołała przebić bariery 1200 USD za uncję. Po południu w Londynie płacono 1166,5 USD.