Szamotanina tych krótkoterminowych spekulantów, którzy w pułapkę wpadli na otwarciu piątkowej sesji sprzed tygodnia, spowodowała wzrost cen akcji trwający do wczoraj. W trakcie czwartkowej sesji, podczas której WIG20 dotarł do oporu wyznaczonego przez 3 ostatnie szczyty (2411,7, 2412,2 oraz 2429,4), ten impuls już się zapewne wyczerpał. Możliwy jest więc ponowny spadek do poziomu wsparcia, który ulokować można w strefie wyznaczonej przez ostatnie najniższe dzienne zamknięcia (2328,4 oraz 2317). Jeszcze na piątkowym zamknięciu tydzień temu WIG20 był na takim samym poziomie jak w szczycie z 25 sierpnia.
Obecnie wydaje się, że dołek z początku listopada należy jednak cały czas "utożsamiać" z minimum z 10 lipca, co oznacza, że obecnie znajdujemy się w sytuacji zbliżonej pod wieloma względami do tej z pierwszej połowy sierpnia. W praktyce oznaczałoby to, że znaczącego dołka cen należy oczekiwać w okolicach 11 grudnia. Później WIG20 powinien zdobyć się na kolejny szybki - tygodniowy - skok w górę o mniej więcej 10 proc.
Rynkami, których słabość rzucała się w oczy w ostatnim okresie, były Ateny i Tokio. W obu przypadkach główne indeksy tych parkietów sięgały poziomów widzianych poprzednio w sierpniu. W przypadku giełdy japońskiej za ten powrót spadków można obarczać odpowiedzialnością sprzeczność formuły, na której oparta jest obecna hossa - czyli ucieczki od dolara w stronę odpornych na dolarową inflację aktywów - z formułą, którą wypracował wcześniej rynek japoński. Była nim oparta na "jen carry trade" ucieczka od jena. W tym roku wspierany przez władze USA "dollar carry trade" zaczął wypierać "jen carry trade", czyli inwestorzy uciekali od dolara szybciej niż od jena.
Z pewnością w tej batalii o to, kto bardziej zepsuje własną walutę, Japończycy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Potencjalnie ucieczka od jena gigantycznych oszczędności zgromadzonych w japońskiej walucie mogłaby stanowić źródło kolejnej globalnej inflacyjnej hossy przez wiele lat…Rynek jak się wydaje wskazał również już kandydata na ewentualną pierwszą ofiarę następnego cyklicznego spowolnienia, którego można spodziewać się w latach 2010-2012.
Jest nią najbardziej zadłużony (125 proc. długu publicznego do PKB w przyszłym roku) kraj strefy euro, czyli Grecja. Z pewnością słabość rynku akcji w Atenach znajdowała uzasadnienie w pogłębiającej się recesji (PKB -1,6 proc. r./r. w III kw. wobec -1,2 proc. w II kw. i -0,5 proc. w I kw.) oraz ujawnionej po wyborach skali tegorocznego deficytu budżetowego (30 mld euro; ponad 12 proc. PKB). Obecnie jednak te informacje już zostały w dużej mierze zdyskontowane, więc po ewentualnym teście ostatniego dołka należy liczyć się z możliwością kilkutygodniowej korekty wcześniejszych spadków.