Oliwy do ognia dolali tym razem niemieccy urzędnicy, którzy ni z tego, ni z owego wprowadzili ograniczenia krótkiej sprzedaży części instrumentów finansowych. Oficjalne motywy tej decyzji są oczywiście bardzo szczytne i nośne politycznie (walka ze "złymi spekulantami" chcącymi rzekomo zrujnować strefę euro), ale jej skutki są na razie opłakane. Decyzja wywołała bowiem spekulacje, czy skoro niemiecki nadzór postępuje tak agresywnie i nieoczekiwanie, nie oznacza to, że problemy związane z długami krajów PIIGS są gorsze, niż dotychczas uważano na rynkach. Trudno powstrzymać się od komentarza, że nadzorowi finansowemu za naszą zachodnią granicą brakuje najwyraźniej fachowców od psychologii rynków albo ważniejsze są doraźne korzyści polityczne.
W sferze technicznej paniczne reakcje inwestorów na wszelkie niepomyślne doniesienia, a nawet te podejrzane o to, że mogą zapowiadać niekorzystny rozwój wydarzeń w przyszłości, można łatwo wytłumaczyć tym, że od miesiąca rynki akcji znajdują się w krótkoterminowym trendzie spadkowym. Zgodnie z książkową teorią trend spadkowy ma zaś to do siebie, że inwestorzy są podczas niego wyczuleni na złe informacje, a ignorują wiadomości pozytywne. Kolejną cechą trendu jest to, że należy zakładać jego kontynuację do momentu, kiedy pojawią się oznaki jego zakończenia. Na razie takich oznak nie ma, co sprawia, że należy jak najbardziej liczyć się z możliwością przebicia przez WIG dołka niedawnej paniki z 7 maja (39923,6 pkt na zamknięciu) i pogłębieniem przeceny (co nie oznacza, że taki scenariusz należy przyjmować za pewnik).
Cała nadzieja dla posiadaczy akcji polega jednak na tym, że trend krótkoterminowy nie jest tym samym, co trend średnio- czy długoterminowy. W perspektywie wielu miesięcy trwający od połowy kwietnia spadek jest jedynie ruchem o podrzędnym charakterze, czymś, czego nie można uznać za nic innego tylko korektę.
Mimo emocji z ostatnich tygodni związanych z fatalną kondycją Grecji i obawami przed rozprzestrzenianiem się kryzysu fiskalnego na strefę euro nie wydarzyło się jeszcze wystarczająco dużo, by należało ogłosić, że na warszawskim parkiecie długoterminowy trend zwyżkowy się załamał.
Kluczowy poziom broniący obecnie trwałości tej tendencji znajduje się dopiero na wysokości lutowego dołka (37337,3 pkt na zamknięciu), czyli w odległości prawie 8 proc. od wczorajszego zamknięcia. Dopiero sforsowanie tej bariery sprawiłoby, że krótkoterminowy trend spadkowy przerodziłby się w trend długoterminowy.