Jednym z głównych tematów będzie kwestia globalnej "wojny walutowej". Dlatego inwestorzy z uwagą będą śledzić wszystkie doniesienia z Gyeongju.
[srodtytul]Rynki nie wierzą[/srodtytul]
Rynki nie wierzą, że w Korei Południowej zostanie wypracowany kompromis. Rozbieżne są bowiem interesy poszczególnych państw. USA, ale też i Europa, oskarżają Chiny o zaniżanie wartości juana. Natomiast takim krajom jak Brazylia, Korea, Indonezja czy Indie, nie podoba się systematyczne osłabianie amerykańskiego dolara poprzez dodruk pieniądza. Przeciwko wypracowaniu konsensusu, który prowadziłby do zrównoważenia globalnej gospodarki, co Timothy Geithner przedstawia jako główny cel, przemawia przede wszystkim historia. Z drugiej strony, w ostatnim czasie pojawiły się jednak drobne gesty, mogące sugerować, że są jakieś szanse na kompromis. Tak należy odbierać niedawną, mocno zaskakującą decyzję Chin, o pierwszej od prawie 3 lat podwyżce stóp procentowych. Czy też ostatnie, bijące w dolara, wypowiedzi Sekretarz Skarbu USA Timothy Geithnera (powiedział on m.in., że nie widzi powodów do dalszego osłabienia dolara w relacji do euro i jena).
[srodtytul]Interwencja będzie musiała zaczekać[/srodtytul]
Jakkolwiek nie ma pewności, jakie ustalenia zapadną najpierw w Gyeongju, a później w Seulu, to z cała pewnością można przyjąć, że do 12 listopada Bank Japonii nie wróci na rynek walutowy, żeby za pomocą interwencji osłabić jena w relacji do dolara. Taka interwencja podgrzałaby atmosferę i znacznie zawęziła pole do kompromisu. Dlatego można ją wykluczyć nawet w sytuacji, gdyby obserwowana już od ponad tygodnia stabilizacja USD/JPY w pobliżu poziomu 81 jenów, zakończyła się wybiciem dołem i testem minimów z 1995 roku (79,75 jenów). Niemniej jednak polityka interwencji walutowych powinna wciąż być stosowana przez japońskie władze, jeżeli jen będzie w przyszłości dalej zyskiwał na wartości. W innym razie wrześniową interwencję, która kosztowała Japonię 2,12 bln JPY, należałoby traktować jako wyrzucenie pieniędzy w błoto.