Warto jednak pamiętać, że w ciągu minionego pół roku wartość Nikkei wzrosła o ponad 70 proc. i był to największy półroczy wzrost wartości tego indeksu od 60 lat. Przy tak niezwykłych krótkoterminowych zyskach wystarcza zwykle jakikolwiek pretekst, by wywołać falę realizacji zysków. W czwartek takim pretekstem okazały się wypowiedzi prezesa Fedu oraz publikacja treści dyskusji na temat polityki pieniężnej z wcześniejszego posiedzenia komitetu otwartego rynku (FOMC), z których rynki wyczytały zapowiedź szybszego, niż wcześniej zakładano, zakończenia prowadzonej w USA od jesieni 2008 r. polityki quantitative easing.

Najlepszym wzorcem dla obecnej polityki pieniężnej Fedu jest wersja QE wprowadzona przez japoński bank centralny jesienią 2001 r. BoJ wycofał się z niej wiosną 2006 r., kiedy to przez rynki przetoczyła się fala wyprzedaży ryzykownych aktywów (WIG20 stracił w maju–czerwcu 2006 r. prawie 25 proc.). Realne negatywne skutki zaostrzenia polityki pieniężnej przez BoJ zaczęły się pojawiać dopiero w 2007 r. i wtedy dopiero zakończyła się hossa na rynkach akcji. Obecna struktura techniczna Nikkei 225, który niedawno pokonał linię 23-letniego trendu spadkowego, jest kopią tej ze stycznia 2006 r., co sugeruje, że z ewentualnym silnym, ale korekcyjnym tąpnięciem cen akcji a la wiosna 2006 r. należy się liczyć pod koniec lata, a hossa zakończy się ostatecznie w 2014 r.

O tym, że ze skali czwartkowego spadku cen akcji na giełdzie w Tokio nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków świadczy też analiza zachowania Nikkei po podobnych załamaniach z przeszłości. W okresie minionego półwiecza ponad 7-proc. jednosesyjne spadki Nikkei zdarzyły się 6-krotnie: w kwietniu 1970, sierpniu 1971, czerwcu 1972, październiku 1987, październiku 2008 (kilkakrotnie podczas paniki związanej z upadkiem banku Lehman Brothers) oraz  marcu 2011 r. (Fukushima). W każdym z tych przypadków w 250 sesji po takim silnym jednodniowym spadku Nikkei był wyżej niż w dołku takiej spadkowej sesji o kolejno +13,6, +58,6, +39,1, +26,1, +12,3 i +17,2 proc. (średnia +27,8 proc., mediana +21,7 proc.). Jak widać z tego zestawienia z czwartkowego załamania Nikkei nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków w średnioterminowej perspektywie (około roku). Prawdę mówiąc ta statystyka jest na tyle jednoznacznie optymistyczna, że mogłaby być nawet argumentem na poparcie średnioterminowych scenariuszy wzrostowych.

Rynek amerykański dojrzał do jakiejś korekty – świadczą o tym nastroje tamtejszych indywidualnych inwestorów (AAII). O ile jeszcze w kwietniu nastroje w tej grupie były najgorsze od lipca 2010 r., o tyle w tym tygodniu saldo „byków" i „niedźwiedzi" urosło do najwyższego poziomu od końca stycznia, a liczba pesymistów spadła do poziomów w ostatnich latach obserwowanych jedynie w styczniu–lutym 2012 oraz październiku 2010 i grudniu 2010/styczniu 2011 r. W tych przypadkach po pojawieniu się podobnego do obecnego optymizmu S&P500 rósł jeszcze przynajmniej trzy miesiące, więc być może i teraz „na karę" za ten optymizm trzeba będzie poczekać do końca lata. Po upływie tego czasu na naszym rynku trzeba będzie się liczyć z korektą jak z wiosny 2006 czy wiosny 2012 r.