Uwagę zwraca duża rozpiętość między wskaźnikami P/E w przypadku będącym hitem w mijającym roku rynków rozwiniętych, a pozostających w niełasce rynków wschodzących. W tym pierwszym przypadku akcje wyceniane są na ponad 14-krotność zysków spółek prognozowanych na 2014 r., a w drugim – na 10,5-krotność. Niekoniecznie oznacza to, że emerging markets powinny nagle zdominować portfel, bo na krótką metę widać sporo zagrożeń z końcem QE na czele, ale historia uczy, że w dłuższym okresie dużo niższe wyceny mogą zaowocować relatywnie wyższymi stopami zwrotu.
Co ciekawe GPW pod względem wycen bliżej jest do rynków rozwiniętych niż wschodzących, co można w dużym stopniu tłumaczyć bliskością gospodarki niemieckiej. Efekt jest jednak taki, że o ile np. polskie banki wyceniane są na 15-krotność zysków prognozowanych na 2014 r., to np. tureckie – w granicach 6–8. Co ciekawe, wcale nie jest tak, że analitycy oczekują od tureckich banków gorszych wyników. Wręcz przeciwnie, w przyszłym roku tamtejsze banki mają odnotować wyższe wskaźniki zwrotu z kapitałów własnych niż nasze rodzime instytucje.
Reasumując, relatywnie niskie wyceny akcji na rynkach wschodzących to z jednej strony skutek niechęci inwestorów, a z drugiej – obietnica relatywnie wyższych stóp zwrotu, pod warunkiem że znikną powody tej niechęci.