Przyjmowane dziś założenia opierają się przede wszystkim na wierze w kontynuowanie pozytywnych tendencji z ostatnich miesięcy, kiedy ożywienie gospodarcze na świecie po wakacyjnym osłabieniu znów zaczynało się wzmacniać. Efektem były niespotykanie wysokie odczyty niektórych wskaźników koniunktury, jak niemieckiego Ifo czy amerykańskiego Chicago Fed. Skutkowało to również rosnącym optymizmem inwestorów.
Tu przykłady można mnożyć. Udział akcji w portfelach aktywnie zarządzanych funduszy zwiększył się w II połowie grudnia do przeszło 80 proc., wobec średnio 57,7 proc. w 2010 r., 70 proc. w IV kwartale 2010 r. i 49,2 proc. w III kwartale 2010 r.
W ankiecie Investors Intelligence w II połowie grudnia byków było blisko trzy razy tyle, ile niedźwiedzi. Saldo długich i krótkich pozycji na pochodnych na S&P 500, jakie posiadają inwestorzy o nastawieniu spekulacyjnym, stało się mocno dodatnie (tak duży optymizm jak w połowie grudnia, mieliśmy ostatnio jesienią 2008 r.). W trzecim tygodniu grudnia, pierwszy raz od kwietnia 2010 r., w USA mieliśmy więcej wpłat do funduszy akcji amerykańskich niż wypłat.
Im bardziej optymistyczne nastroje inwestorów, tym większe oczekiwania, więc i łatwiej o rozczarowanie.
Końcowe miesiące 2010 r. utwierdziły inwestorów w wierze w analogie z poprzednim cyklem koniunkturalnym. Zachowanie warszawskiego rynku akcji jest zbieżne ze schematem wyznaczonym przez 2004 r. Skłania on do przekonania, że nawet jeśli nastąpi pogorszenie koniunktury, to będzie miało przejściowy charakter. Równocześnie takie porównanie skłania do ostrożnego spoglądania na perspektywy małych spółek w pierwszych miesiącach 2011 r., jak również na potencjał trwającej od maja fali zwyżkowej.