Poprawie nastrojów inwestorów nie sprzyjały z pewnością najnowsze wieści z polskiego przemysłu. Obrazujący panującą w nim koniunkturę wskaźnik PMI runął nieoczekiwanie do 53,8 pkt, do poziomu najniższego od sierpnia ub.r. Łącznie w lutym i styczniu wskaźnik stracił 2,5 pkt – to największy spadek od czasu zakończenia bessy na GPW dwa lata temu. Jasne staje się w tej sytuacji, dlaczego indeksy warszawskiej giełdy w ostatnich miesiącach tkwiły praktycznie w miejscu, całkowicie ignorując rekordy hossy na rynkach zachodnich, m.in. w USA. Pod tym względem Polska nie jest zresztą osamotniona, bo jak się dziś rano okazało, w dół poszedł także podobny wskaźnik np. w Chinach – drugiej największej światowej gospodarce.
Rekordy hossy za oceanem zyskały za to potwierdzenie w odczycie wskaźnika ISM Manufacturing, pokazującego kondycję amerykańskiego przemysłu, który w odróżnieniu od polskiego PMI wspina się na coraz wyższe poziomy. Paradoksalnie dobre wieści z USA nie tylko nie zachęciły inwestorów do kupowania akcji na GPW, ale tuż po ich publikacji WIG20 z jeszcze większym impetem zaczął pogłębiać dołki, konsumując zwyżkę z poprzednich dni.
W tle tych wydarzeń inwestorzy przyglądali się wynikom finansowym spółek. Dziś skończył się sezon publikacji raportów za IV kwartał. W ciągu jednego dnia podało je ponad 90 firm z GPW. [link=http://www.parkiet.com/artykul/7,1025020.html]Inwestorzy szczególnie nerwowo zareagowali na wyniki CEDC – kurs runął o ponad 20 proc. [/link]
Na tym jednak nie koniec napływu wyników finansowych. Te spółki, które nie opublikowały raportów kwartalnych, zgodnie z prawem będą musiały w najbliższych tygodniach podać raporty za cały miniony rok.