Panika na rynkach akcji była dalej kontynuowana. Indeksy w naszym regionie, a także na zachodzie Europy spadały w ciągu dnia sporo po ponad 5 proc. Obecnie największym ryzykiem pozostaje w miarę szybka możliwość przeniesienie się efektu krachu rynków finansowych na realne zachowania konsumentów i przedsiębiorców.

Może to rzutować na odczyty wskaźników koniunktury i dane makroekonomiczne już w najbliższym czasie. Pytanie, co może przerwać negatywną spiralę spadków cen akcji. Skoro największa gospodarka „wciąga" nas w kolejny kryzys, to ratunek może przyjść tylko z USA. Ustabilizowanie notowań akcji w Stanach Zjednoczonych w najbliższych dniach mogłoby być kluczowe dla zatrzymania spirali strachu na innych rynkach. Nie pomagały temu wczorajsze spekulacje na temat kolejnego obniżenia ratingu AAA, w tym przypadku Francji, co mogłoby się przyczynić do kolejnej fali wyprzedaży. Jednakże w praktyce obniżenie ratingu Francji oznaczałoby raczej potwierdzenie, że nowym poziomem potrójnego A jest od teraz rating na poziomie dwa A (albo dwa A plus).

Jak zwykle w sytuacjach kryzysów to giełdy amerykańskie spadają mniej niż chociażby giełdy krajów rozwijających się. S&P500 był wczoraj w ciągu dnia na poziomach -10 proc. od początku roku, przy czym dla porównania niemiecki DAX tracił 18 proc., a nasz WIG - 22 proc. (w lokalnych walutach). Jeżeli spojrzymy na podobne w skali wyprzedaże w trakcie bessy w latach 2007–2009 – to mieliśmy kilka szybkich (w praktyce w jednym ruchu) spadków WIG-u o skali między około od 18 proc. do 24 proc. oraz jeden spadek rzędu prawie 40 proc. (po bankructwie Lehman Brothers). Po każdym takim spadku następowały też odbicia. Podobnie powinno być i tym razem.

Oczywiście w najbliższych dniach najważniejsze będzie zatrzymanie spirali strachu i zatrzymanie fali spadkowej. W trochę dłuższym horyzoncie kilku miesięcy najistotniejsze będzie pytanie, czy recesja jest już pewna, czy też tylko jesteśmy blisko niej, a możliwy scenariusz to bardzo wolny wzrost w USA i w krajach rozwiniętych oraz szybszy w pozostałych regionach (na rynkach rozwijających się).

Różnica pomiędzy słabym wzrostem gospodarczym a recesją jest raczej spora. Recesja oznaczałaby chociażby już nie wolny wzrost zatrudnienia w USA (rzędu około 20–100 tys. osób miesięcznie), ale wręcz miesięczne spadki i wzrost bezrobocia do ponad 10 proc.