Być może ponowne załamanie związane było z rozczarowaniem wynikami ostatniego francusko-niemieckiego szczytu. Spotkanie nie zaowocowało decyzją o powiększeniu wielkości europejskiego funduszu ratunkowego. Szefowie rządów obu największych krajów strefy euro nie wyrazili również zgody na początek emisji „prawdziwych" euroobligacji, czyli papierów, których spłata byłaby solidarnie gwarantowana przez wszystkie kraje strefy euro, mimo że przed szczytem pogłoski o rosnącej akceptacji dla takiego rozwiązania były rozpowszechniane przez media. Wydaje się, że ewentualny krok w kierunku rozszerzenia strefy euro o elementy unii fiskalnej mógłby uspokoić rynki i zakończyć kryzys zaufania do stabilności UGW. Poprzedni taki kryzys – dotyczący europejskiego systemu walutowego – który miał miejsce pół pokolenia temu w latach 1992–1993, był jednym z czynników, które doprowadziły do rozpoczęcia prac nad wdrożeniem wspólnej waluty. Zajęło to jednak trochę czasu i ostateczne decyzje o stworzeniu unii walutowej zapadły dopiero pod koniec 1995 roku. To wtedy rozpoczęły się potężne fale spekulacji („convergence plays"), których kulminacja nastąpiła w 2000 roku. Gdyby podobna dynamika towarzyszyła obecnemu kryzysowi, to znaczy gdyby i teraz wypracowanie rozwiązań odbudowujących zaufanie rynków miało zająć ponad ponad lata od czasu rozpoczęcia kryzysu, to początku powrotu kapitału do Europy można by oczekiwać dopiero na przełomie 2012 i 2013 roku.
Dynamika cen akcji na świecie nadal najbardziej przypomina to, co się działo jesienią 1987 roku i jesienią 2008 roku. Osobiście zdecydowanie preferuję traktowanie jako dobrego wzorca dla obecnej sytuacji roku 1987: nie tylko ceny akcji zachowują się od dwóch lat dokładnie tak jak wtedy, ale również ostatni spadek wskaźnika C/Z dla rynku w USA do poziomu 10 (u nas 9 dla WIG20) czy zachowanie franka szwajcarskiego do złudzenia przypomina wydarzenia sprzed 24 lat (1987 rok to również był rok przedwyborczy w USA). Jeśli chodzi o nasz rynek, to skala wcześniejszych spadków też podsuwa jedynie dwie analogie: 2008 rok oraz załamanie latem/jesienią 1998 spowodowane najpierw bankructwem Rosji, a następnie upadkiem funduszu LTCM. Co ciekawe, obie analogie historyczne sugerują, że obecna fala spadków skończy się jeszcze w tym roku. Gdyby rynki zachowywały się nadal tak jak 13 lat temu, to dno spadków zostałoby osiągnięte jeszcze we wrześniu. Jeśli zaś rynki wybiorą wersję a la 2008 rok, to końca spadków należałoby oczekiwać dopiero pod koniec listopada tego roku. W obu analogiach WIG20 ustanawia dołek powyżej poziomu 2000 pkt, a do wiosny 2012 roku odrabia całość strat poniesionych w trakcie ostatniej paniki. To wersja nad wyraz optymistyczna, bo z tych samych analogii historycznych dla S&P 500 (1987, 2008) wynika perspektywa odrobienia całości lipcowo-sierpniowych strat dopiero za półtora roku. Po czwartkowym załamaniu WIG20 o 5,8 proc. mówienie o optymistycznych scenariuszach średnioterminowych jest ryzykowne, ale trzeba pamiętać, że tego typu pokrachowa czkawka to norma: na przykład w 1987 roku w tydzień po dołku paniki z 19 października S&P 500 stracił 26 października aż 8,3 proc., co nie przeszkodziło mu obronić wcześniejszych minimów.