To wtedy rozpoczęło się podnoszenie cen, a wczoraj wyznaczono nowe szczyty tego minitrendu. Nic nie wskazuje na to, przynajmniej na razie, by doszło do diametralnej zmiany w układzie sił na rynku. Nadal stroną przewodnią, mimo ostatniej zwyżki, jest podaż. Skala wzrostu jest zbyt mała.

Dzień rozpoczął się blisko poziomu poprzedniego zamknięcia. Później z każdą minutą poziom wycen obniżał się. Ruch był powolny, ale był wynikiem bierności popytu. Kupujący na rynek powrócili niemal w ostatnim momencie. Jeszcze przed południem doszło do spadku cen w okolice 2070 pkt. Ta wartość dzień wcześniej była dolnym ograniczeniem konsolidacji, z której ceny wyszły górą. To ograniczenie uchodziło za wsparcie. Wczoraj doszło do jego naruszenia. Ceny spadły do 2066 pkt, ale błyskawicznie się podniosły. To szybkie podniesienie cen po naruszeniu wsparcia było pierwszym bardziej widocznym ujawnieniem się kupujących. Później powoli sytuacja zaczęła się poprawiać. W końcówce nastroje były na tyle dobre, że doszło do wyznaczenia nowych maksimów dnia.

Polepszenie nastrojów może być mylące. O ile wczorajsza sesja jest kolejną, w trakcie której doszło do zwyżek, to nie ma podstaw, by traktować tę zwyżkę jako coś więcej niż korektę wcześniejszego spadku. Znamienne w tym kontekście jest zachowanie liczby otwartych pozycji. Okazuje się, że w trakcie wczorajszego wzrostu LOP malała, co jasno pokazuje, że popyt pochodzi od tych, którzy zamykali wcześniej otwarte krótkie pozycje. Takie źródło zakupów – niestety – nie rokuje dobrze na przyszłość. Jest to więc przesłanka za tym, by utrzymywać, że charakter zwyżki jest korekcyjny, a zatem wkrótce powinna się ona skończyć.

Sygnałem do zmiany opinii o rynku byłoby pokonanie maksimum notowań z 10 maja. Wtedy przewaga podaży w średnim terminie nie byłaby już tak oczywista. Na razie na to się nie zanosi.