Widać to chociażby po zawężających się spreadach rentowności między 10-letnimi obligacjami Niemiec i peryferyjnych państw eurolandu, korekcie na indeksie dolarowym i zwyżkach na giełdach. Sytuacja, niestety, może szybko się zmienić, gdyż wciąż utrzymuje się wysokie ryzyko polityczne. Historia jednak zdaje się po raz kolejny powtarzać – negatywne doniesienia ze strefy euro (tym razem związane były z wyborami parlamentarnymi w Grecji) wywołały panikę na rynkach i przyniosły dynamiczne spadki cen akcji. Co ciekawe, jedna z największych przecen dotknęła indeksów w Stanach Zjednoczonych (S&P 500 od początku maja zniżkował o ponad 7 proc.), które prawdo- podobnie jednak, po raz kolejny po „wiosennej wyprzedaży", w ciągu kilku miesięcy wyjdą na nowe szczyty. Od początku 2010 r., kiedy wybuchł kryzys zadłużeniowy w strefie euro, inwestorzy w USA na napływające doniesienia o europejskich problemach reagowali gwałtowną wyprzedażą akcji. Jak się później okazywało, były to dobre momenty do zakupów, gdyż indeksy szybko powracały do trendu wzrostowego. Wygląda na to, że w przypadku obecnych spadków będzie podobnie.

Amerykańska gospodarka ma się bowiem najlepiej od kilku lat – rosną produkcja przemysłowa oraz sprzedaż nieruchomości, spada bezrobocie, a nastroje konsumentów się poprawiają. Potwierdza to zdanie, że ostatnie spadki na giełdach napędzane były wyłącznie strachem, a nie fundamentami. Niestety, w oczekiwaniu na kolejne wybory w Grecji rynkami będą rządzić emocje, a na przesunięcie uwagi na fundamenty, i co za tym idzie zwyżki na Wall Street, przyjdzie nam czekać przynajmniej do wakacji.