Wystarczyło dziesięć sesji, a sytuacja naszych indeksów zmieniła się diametralnie, przynajmniej w krótkim okresie. Po pierwsze, odnalazła się, zagubiona jakiś czas temu, siła polskiego rynku. Podobnie jak wcześniejsza słabość, tak samo ostatnie odreagowanie niesie ze sobą cień tajemnicy. Jeżeli wcześniejsza słabość wynikała z bliskości Polski do przeżywającej kryzys strefy euro, to dzisiaj trudno jest raczej zakładać, że ten kryzys został już zażegnany. Możliwe, że to struktura indeksu WIG20, co słusznie zauważył Wojciech Białek, nie pozwalała przeżyć równie dynamicznych zwyżek na początku tego roku, jakie stały się udziałem giełdy w USA. Problem w tym, że ta struktura nie uległa istotnym zmianom. Prostym wyjaśnieniem fenomenu ostatniej siły naszego parkietu jest powrót inwestorów zagranicznych skuszonych atrakcyjnymi stopami dywidend, które oferują spółki z WIG20. Oczywiście o tym potencjale dywidendowym wiedziano od wielu miesięcy, co nie wzbudzało zainteresowania zachodnich funduszy.
Ponieważ rozpoczęcie mistrzostw Europy w piłce nożnej zbiegło się z wyskokiem na polskiej giełdzie, być może to właśnie dzięki medialnemu szumowi wokół tego turnieju zarządzający funduszami przypomnieli sobie o naszej zielonej wyspie, a kolumna w excelu z tytułem „stopa dywidendy" zaczęła wskazywać Polskę jako ciekawe miejsce do inwestycji. Kolejnym, obok siły polskiego rynku, elementem, który z jednej strony cieszy, a z drugiej zastanawia, jest dotarcie głównych indeksów do 200-sesyjnych średnich i ich przekroczenie w ostatnich kilku dniach. Trudno jednak uznać, że obecne warunki okołorynkowe bardziej wspierają taki pokaz siły, niż miało to miejsce w I kwartale. Dlatego z ostrożnością podchodziłbym do obecnego odreagowania i nie wyciągałbym zbyt pochopnych wniosków z przebicia od dołu długoterminowych średnich. Być może rynek, który jak się okazało, bezpodstawnie straszył inwestorów pod koniec maja, tak samo bezpodstawnie da im nadzieję na dłuższe zwyżki już teraz.