Co więcej, gdybyśmy zapytali Amerykanów czy są świadomi tego, że u nich hossa tak naprawdę trwa 3,5 roku i że w tym czasie główny indeks nowojorskiej giełdy S&P500 wzrósł o 100 proc., pewnie by nas wyśmiali. Ostatnio byłem nawet na poważnej imprezie, w trakcie której różne osoby zagadywały mnie o sytuację na rynkach. Półżartem odpowiadałem, że mamy hossę i... patrzyłem na niedowierzanie rozmówców. A jak mówiłem, że od początku roku WIG wzrósł o ok. 20 proc., to nie chcieli uwierzyć.
Dlaczego tak jest, że nie chcemy uwierzyć w to, co dzieje się ostatnio na rynkach? Bo jesteśmy ciągle bombardowani informacjami, że jest kryzys, że USA grozi „fiscal cliff", że u nas dynamika PKB spada szybciej, niż można było oczekiwać i że będzie dalej spadać w kolejnych kwartałach itd. W związku z tym rzeczywistość w czarnych barwach przesłania nam to, co dzieje się od pewnego czasu na rynkach. Oczywiście może okazać się, że to tylko chwilowa poprawa sytuacji i że prędzej lub później inwestorzy przeżyją wielkie rozczarowanie. Że wtedy giełdowe indeksy dostosują się do czarnej rzeczywistości i spadną. Niestety, nie można wykluczyć takiego scenariusza i ciągle trzeba o nim pamiętać, przynajmniej do chwili, kiedy nie pojawią się wyraźne symptomy poprawy w globalnej gospodarce.
Z drugiej jednak strony można zadać pytanie, czy ceny akcji są wysokie? Raczej nie. Przynajmniej z historycznej perspektywy. Przykładowo na naszej GPW można znaleźć jeszcze wiele spółek, w przypadku których najprostszy wskaźnik cena/zysk jest na poziomie 10–12, a w niektórych przypadkach nawet jednocyfrowym. Inne kluczowe pytanie – czy inwestorzy mają już dużo akcji w portfelach? Nie. Siedzą na gotówce. I dotyczy to każdej klasy inwestorów – w naszym przypadku: zagranicznych, OFE, TFI i indywidualnych. Większość osób albo w ogóle jeszcze nie zaczęła myśleć o powrocie na rynek akcji, albo myśli w kategoriach życzeniowych – jak spadnie, to wtedy kupię. Taka sytuacja może prowadzić do tego, co obserwowaliśmy w październiku czy listopadzie. Zamiast większej korekty po wakacyjnej minihossie, doczekaliśmy się jedynie trendu bocznego.
Reasumując, od pół roku rynki akcji na świecie rosną. I co? Nic. Do inwestorów to nie dociera. Oczywiście, nie można wykluczyć, że to jedynie tymczasowa poprawa sytuacji. Ale równie dobrze może za jakiś czas okazać się, że jest to efekt drukowania pieniędzy przez banki centralne i rekordowo niskich stóp. A wystarczyłoby, aby pojawiły się pierwsze sygnały, że w globalnej gospodarce zaczyna dziać się lepiej i wtedy już nic „nie uchroni" nas przed hossą i zmasowanym atakiem na akcje.