Notowania zaczynały się w więc minorowym nastroju związanym z możliwością ustanowienia niebezpiecznego precedensu, ale kończyły w zdecydowanie lepszej atmosferze oczekiwania na rozluźnienie stanowiska europejskich oficjeli.
O problemach Cypru wiadomo już od dawna, podobnie zresztą jak o niewielkim wpływie tego małego kraju na całą europejską gospodarkę. Stanowi ona bowiem zaledwie 0,2% PKB strefy euro, więc z założenia nie należałoby się nią przejmować. Rynki jednak o poranku były nadzwyczaj nerwowe, gdyż wiadomości o możliwości nałożenia podatku na depozyty odebrano jako niebezpieczny precedens, który mógłby znaleźć zastosowanie w przypadku innych państw południa Europy. Rządzący chyba szybko zorientowali się, że ich posunięcie może okazać się bardzo niebezpieczne w skutkach i wypowiedzi polityków w ciągu dnia starały się neutralizować negatywny wpływ informacji z weekendu. Nagle okazało się bowiem, że podatek dla mniejszych depozytów może zostać zniesiony. Inwestorzy nieco więc się uspokoili i postanowili przecenę wykorzystać do zakupów. Zresztą z podobnymi przypadkami mieliśmy już do czynienia w przeszłości, gdy przykładowo pod koniec 2009 roku światem finansowym zatrząsnął mały Dubaj. Dzisiaj już mało kto o tym pamięta i podobnie zapewne będzie w przypadku Cypru, więc tańsze aktywa co niektórzy kupowali już dzisiaj.
Niestety krajowa giełda w tej całodziennej odbudowie sentymentu nie uczestniczył w sposób podobny do głównych parkietów świata. Co prawda na samym początku notowań rynek przy Książęcej był silniejszy od tego we Frankfurcie, ale potem role się odwróciły. Warszawie przede wszystkim szkodziła słabość akcji KGHM, ale nie tylko. Ponad 2% zniżkowały jeszcze walory PGE oraz Pekao. Na tej pierwszej spółce realizowane były zyski z minionego tygodnia, a ta druga również oddawała wzrosty na fali silnej przeceny akcji europejskich banków.
Ostatecznie indeks WIG20 stracił 1,3% i był jednym ze słabszych indeksów w Europie, gdzie w większości przypadków straty nie przekroczyły 1%. Jak więc widać lokalna słabość wciąż jest obecna, a koniec korekty z początku roku rodzi się w niemałych bólach. Pozytywny dorobek z minionego czwartku został zaprzepaszczony, ale linia wzrostowa z ostatnich 7 miesięcy wciąż pozostaje w mocy. Nadal więc mówić możemy o hossie, ale o powrót do wzrostów łatwo nie jest.
Łukasz Bugaj