Oba te wydarzenia nie stwarzają specjalnej presji na zbycie akcji, ale jednocześnie popyt nie kwapi się z zakupami.
Atmosfera wyczekiwania ma jednak przede wszystkim to do siebie, że tłamsi aktywność. Rzeczywiście obrót na rynku przy Książęcej nie był dzisiaj imponujący. Również zmienność nie była znaczna i w istocie ograniczała się do wyższego otwarcia, w okolicach którego doszło również do zamknięcia podnoszącego indeks WIG20 o 0,8%. Generalnie sesja była więc pozytywną odpowiedzią na piątkowe historyczne rekordy na Wall Street oraz lepszy nastrój płynący o poranku z giełd azjatyckich. Wyższe notowania na Wschodzie były o tyle istotne, że w minionym tygodniu tamtejsze parkiety prezentowały się bardzo źle w reakcji na wzrost rynkowych stóp w Chinach. Świat zachodni tymi niepokojami się specjalnie nie interesował, ale gdyby niepewność się przedłużała, to reakcja zostałaby wymuszona. Tym bardziej wyższe notowania w Tokio czy brak większych spadków w Szanghaju powodowały poczucie ulgi.
O specjalnym optymizmie mowy jednak nie było w Europie Zachodniej, gdzie bardzo trudno było utrzymać wyższe otwarcie notowań. Na GPW ta sztuka się udała i był to kolejny symptom lokalnej siły. Zeszłotygodniowe maksima jednak pokonane nie zostały i widać było większą chęć wyczekiwania niż forsowania kolejnych poziomów. W praktyce mimo zwyżek na rynku panował podobny nastój stabilizacji, jaki zaobserwować można było z końcem minionego tygodnia. Zdecydowanie ciekawiej było w sektorze małych i średnich spółek. Otóż indeks grupujący te najmniejsze podmioty zyskał kolejne 1% i wyszedł na nowe tegoroczne maksima. Początkowo podobnie przebiegał handel na spółkach średnich, ale ostateczne indeks mWIG40 spadł o 0,25%, co może być wczesnym sygnałem ostrzegawczym. Szczególnie że całkiem niezłe wyniki Banku Millennium zostały przyjęte bez entuzjazmu. Owszem, nie było w nich nic nadzwyczajnego poza niższymi od spodziewanych kosztami, ale taka reakcja kazała się zastanowić, ile pozytywnych informacji jest już zawartych w cenach.
Publikowane dzisiaj dane większego przełożenia na rynek nie miały, ale z kronikarskiego obowiązku warto wspomnieć, że produkcja przemysłowa wzrosła w USA najbardziej od siedmiu miesięcy. Z kolei wykorzystanie mocy produkcyjnych okazało się najwyższe od połowy 2008 roku. Generalnie dane więc złe nie były, choć ich kompozycja skoncentrowana na produkcji dóbr użyteczności publicznej mogła się już mniej podobać. Gospodarka USA jednak z pewnością źle się nie ma, a ta Polska prezentuje się coraz lepiej. Zapewne dlatego mimo coraz mniej atrakcyjnych wycen, ceny akcji spadać specjalnie nie chcą.
Łukasz Bugaj