Od lutego, czyli tegorocznego minimum, akcje spółek za oceanem wzrosły już o prawie 20 proc. Dla porównania, na głównych giełdach Starego Kontynentu zwyżka w tym czasie wyniosła średnio 12 proc.
Przy panującej euforii pytanie o koniec hossy brzmi prawie jak herezja. A jednak nie jest ono całkowicie bezzasadne, szczególnie gdy przeanalizujemy wyniki ostatniej ankiety Bank of America Merrill Lynch wśród zarządzających funduszami inwestycyjnymi.
Zgodnie z nimi odsetek aktywów trzymanych w formie gotówki w amerykańskich funduszach wzrósł do 5,8 proc. – to najwięcej od czasu ataków na World Trade Center i więcej nawet niż podczas krachu na rynku pożyczek hipotecznych oraz upadku banku Lehman Brothers. Co równie zastanawiające, podczas wspomnianego wcześniej lutowego minimum notowań gotówka w portfelach funduszy wynosiła średnio „zaledwie" 5,6 proc. Wraz ze wzrostem odsetka zabezpieczeń tych instytucji przeciw gwałtownej przecenie na rynku akcji oraz spadkiem oczekiwań co do kondycji globalnej gospodarki oznacza to jedno – na ostatniej zwyżce największe instytucje finansowe częściej pozbywały się akcji, niż je kupowały.
Oczywiście, oczekując wzrostu, można sprzedawać akcje, by potem odkupić je drożej i dodatkowo „pchnąć" indeksy nieco wyżej – ale o taką rozrzutność zarządzających z USA nie posądzam.