Zarówno ta piątkowa, jak i poniedziałkowa, zakończyły się bowiem spadkiem głównych indeksów. Przecena była jednak na tyle nieduża, że nie było jeszcze powodów, aby bić na alarm. Po wtorkowych notowaniach powodów do zmartwień jednak wyraźnie przybyło.

Foto: GG Parkiet

O tym, że będzie to ciekawsza sesja niż ta poniedziałkowa, wiadomo było już przed jej rozpoczęciem. Wszystko dlatego, że do gry po dniu przerwy wrócili m.in. inwestorzy ze Stanów Zjednoczonych. Niestety, wydarzenie to nie przełożyło się na większą skłonność do kupowania akcji, wręcz przeciwnie. Od początku dnia dominował w Warszawie kolor czerwony. O tym, że sytuacja robi się nieciekawa, mógł świadczyć również fakt, że inne europejskie rynki oscylowały raczej w granicach poniedziałkowych poziomów zamknięcia. GPW, zamiast wziąć z nich przykład, postanowiła jednak pójść własną drogą. Inwestorzy, zamiast bowiem myśleć o odrabianiu porannych strat, zaczęli się szykować na twarde lądowanie. WIG20 z każdą godziną handlu słabł w oczach. W połowie notowań tracił już ponad 1 proc. i tym samym zaczęła się nerwowa walka o 2300 pkt. Mimo neutralnego otwarcia dnia na Wall Street ostatecznie tego poziomu nie udało się obronić. WIG20 stracił 1,35 proc. i zakończył dzień na poziomie 2292 pkt. W dużej mierze była to „zasługa" PZU. Akcje ubezpieczyciela taniały w ciągu dnia o około 4 proc. Powód? Niższa od oczekiwań dywidenda. Zarząd spółki zarekomendował, aby z zysku za 2016 r. do akcjonariuszy trafiło 1,2 mld zł, co daje 1,4 zł na jeden walor. Oznacza to, że stopa dywidendy przy obecnym kursie wynosiłaby około 3 proc., podczas gdy w ostatnich latach kształtowała się powyżej 5 proc.

Spadki we wtorek dotknęły nie tylko blue chips. Pod kreską przez cały dzień były również indeksy mWIG40 i sWIG80.