Od początku notowań na naszym rynku dominowały bowiem byki. Tym samym wydawało się, że jesteśmy na najlepszej drodze do tego, aby WIG20 wrócił na ścieżkę zwyżek. Powodów do zadowolenia było zresztą więcej. Indeks największych spółek w pewnym momencie zyskiwał nawet ponad 1 proc. i udało mu się ustanowić nowy szczyt obecnej hossy na poziomie 2550 pkt. Biorąc pod uwagę fakt, że również na innych europejskich giełdach byliśmy świadkami zwyżek, wydawało się, że warunki są idealne do tego, aby byki na GPW przeprowadziły jeszcze bardziej zdecydowaną szarżę. Jedyną niewiadomą pozostawał właściwie początek notowań w Stanach Zjednoczonych. Baczni obserwatorzy ostatnich wydarzeń rynkowych z pewnością zauważyli, że to właśnie początek handlu na Wall Street decyduje o tym, w jakich nastrojach kończą dzień inwestorzy na GPW.
Problem w tym, że Amerykanie rozpoczęli dzień od sprzedaży akcji. Cały misterny plan, który realizowany był przez byki w Warszawie, runął nagle jak domek z kart. WIG20 od godz. 15.30 zaczął systematycznie zbliżać się do poziomu zamknięcia z dnia wcześniejszego. Patrząc na dynamikę tego ruchu, stało się jasne, że tylko kwestią czasu jest, kiedy WIG20 znajdzie się pod kreską. Stało się to zaraz po godz. 16. Do końca dnia kolor czerwony dominował jednak na naszym parkiecie. Indeks największych spółek stracił 0,1 proc. Pod kreską niemal cały dzień spędził także mWIG40 i sWIG80.
Wydarzenia wtorkowej sesji pokazują, jak bardzo jesteśmy zależni od tego, co dzieje się na innych rynkach, w tym przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Przeceny na tamtejszym rynku odbijają się czkawką także na GPW. Problem w tym, że inwestorzy na Wall Street wciąż bacznie spoglądają w stronę Korei Północnej, która nadal straszy świat i inwestorów. Wydaje się, że to jest teraz główny hamulcowy giełdowej hossy.