Od początku notowań nasz rynek miał bowiem problem z obraniem kierunku. Niby indeks 20 największych firm naszego parkietu był nad kreską, ale przewaga byków była niewielka. Inna sprawa, że we wtorek wiele europejskich rynków miało problem z obraniem kierunku.
Impulsem do działania dla inwestorów w Warszawie mogły się okazać publikowane dane makroekonomiczne. Poznaliśmy m.in. odczyty dotyczące produkcji przemysłowej czy też sprzedaży detalicznej, jednak ci, którzy faktycznie spodziewali się, że na ich bazie inwestorzy przystąpią do bardziej zdecydowanych zakupów, mocno się przeliczyli. Dane przeszły przez rynek praktycznie bez echa i nie pozostało nic innego, jak czekać na początek notowań w Stanach Zjednoczonych.
Problem w tym, że pierwsze fragmenty handlu za oceanem należały do niedźwiedzi. Co prawda przecena była stosunkowo nieduża, ale był to wystarczający argument dla naszych sprzedających. Ci w końcówce sesji sprowadzili WIG20 pod kreskę. Na godzinę przed zamknięciem notowań indeks największych spółek tracił około 0,3 proc. Do końca dnia byliśmy już świadkami przeciągania liny między popytem a podażą. Ostatecznie walkę tę wygrała podaż. WIG20 stracił 0,4 proc. i zamknął notowania na poziomie 2455 pkt. Warto jednak zwrócić uwagę, że obroty podczas wtorkowej sesji były stosunkowo nieduże. Może to sugerować, że wtorkowe spadki to po prostu chęć realizacji wcześniejszych zysków.
Powodów do paniki na pewno nie ma. Warto jednak też zadać sobie pytanie, co może być argumentem za kupowaniem akcji. Jak pokazała wtorkowa sesja, dane makroekonomiczne nie działają już na inwestorów.