Wydawało się to tym bardziej prawdopodobne, że dzień wcześniej z solidnymi zwyżkami mieliśmy do czynienia również na Wall Street. I faktycznie WIG20 w pierwszych fragmentach handlu zyskiwał 0,7 proc. i dzięki temu zaczął zbliżać się do poziomu 2500 pkt.

Po raz kolejny problemem okazała się jednak zmienność. Po początkowym ataku byków WIG20 utknął w martwym punkcie. Kolejny raz bez echa przeszły przez rynek dane makroekonomiczne, a konkretnie te dotyczące inflacji w Polsce. Wspierało nas co prawda otoczenie, inne europejskie indeksy również były na plusach, ale doświadczenie ostatnich dni podpowiadało, że kluczowe dla przebiegu sesji będzie to, co zrobią inwestorzy w Stanach Zjednoczonych. I faktycznie tak było. Im bliżej początku sesji na Wall Street, tym gęstsza robiła się atmosfera na europejskich rynkach. Samo otwarcie amerykańskich notowań okazało się całkiem niezłe, co na chwilę uspokoiło także nerwy inwestorów europejskich. Kiedy jednak tylko Dow Jones Industrial czy też S&P 500 zaczęły oddawać wcześniejsze zwyżki, Europa zaczęła panikować. Pod kreskę zjechał m.in. niemiecki DAX. Zaczął też tracić WIG20, i to nawet 0,8 proc. Tak zdecydowany atak niedźwiedzi praktycznie przesądził to, w jakim stylu zakończymy czwartkowe notowania. I faktycznie do końca dnia oglądaliśmy już kolor czerwony. Ostatecznie WIG20 stracił 1,1 proc., przerywając tym samym serię trzech wzrostowych sesji.

Warto podkreślić jednak, że do ostatnich zwyżek można było mieć zastrzeżenia. Towarzyszyły im bowiem niewielkie obroty. Tym samym nasz rynek stał się bardziej podatny na informacje zewnętrzne. Ostatnie dni zresztą idealnie pokazały, że przebieg notowań w Warszawie jest ściśle powiązany z tym, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych.

[email protected]