Dlaczego jednak tym samym nie mogą się pochwalić inne rynki, choćby europejskie lub wschodzące (emerging markets), w tym nasz rodzimy? Spójrzmy na dwa poprzednie podobne epizody, w których światowe giełdy przeżyły minibessy – miały one miejsce w latach 2011 i 2015/16. Okazuje się, że również w tych przypadkach to amerykański indeks jako pierwszy odrabiał całe straty i wychodził na nowe szczyty hossy. W tym samym momencie np. rodzimy WIG miał jeszcze przed sobą spory dystans względem maksimów. Pocieszające jest, że później kroczek po kroczku „opóźnione" rynki również zmierzały w kierunku szczytów. Bazując na danych miesięcznych, polski indeks szerokiego rynku po nowe maksima sięgał odpowiednio z 19- i 7-miesięcznym opóźnieniem względem S&P 500.

Być może i tym razem szykuje się powtórka takiego scenariusza. Trzeba przyznać jedno – szczyty na Wall Street potwierdzają, że amerykański rynek pozostaje zdecydowanym liderem hossy trwającej od 2009 roku, dzięki m.in. modzie na spółki technologiczne i popytowi na akcje pochodzącemu ze skupów walorów własnych (ale warto też pamiętać, że nie zawsze tak było – w poprzednim cyklu, 2003–2007, liderem były inne rynki, przede wszystkim wschodzące, zaś Wall Street „lizała rany" po pęknięciu bańki internetowej). ¶