– Z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej podwyżek stóp procentowych, bo one kiedyś nastąpią. I to w bardziej przewidywalnej przyszłości, niż wszystkim wydawało się jeszcze pół roku temu – zapewnia Mariusz Zaród, zarządzający, Quercus TFI. Jak przyznaje Raczyński, ważniejsze jest jednak, do jakiego poziomu stóp dojdziemy w nadchodzącym cyklu, a to zależy oczywiście od tego, jak uporczywa będzie w Polsce podwyższona inflacja. – Pierwszym przystankiem będzie zapewne poziom stóp sprzed pandemii, ale nie jest wykluczone, że stopy procentowe wzrosną mocniej – mówi ekspert Noble Funds TFI.
Według Zaróda do podwyżek nie dojdzie na najbliższym posiedzeniu ani żadnym w III kwartale. – Kontrakty FRA wskazują na pierwszą podwyżkę (sygnalną o 15 bps) już w październiku, a potem powinniśmy mieć regularną serię podwyżek, która w ciągu dwóch lat przywróciłaby koszt pieniądza do stanu sprzed pandemii – analizuje Zaród. – Co innego oczekiwania rynkowych inwestorów (kontrakty FRA), a co innego prof. Glapiński. Widząc jego determinację do utrzymania niskich kosztów finansowania i wsparcia gospodarki w okresie pokryzysowym, skłaniałbym się w kierunku pierwszych podwyżek dopiero na przełomie roku. Wtedy RPP będzie już znała listopadowe projekcje dotyczące CPI i PKB i, miejmy nadzieję, nie pojawi się kolejna mocna fala zakażeń Covid-19 – przewiduje Zaród.
Zdaniem Katarzyny Rokickiej, zarządzającej funduszami w Rockbridge TFI, w scenariuszu powrotu do umiarkowanej presji inflacji w średnim terminie stopa referencyjna nie powinna istotnie wzrosnąć powyżej wartości obserwowanych przed wybuchem pandemii. – Obecnie rynek wycenia w perspektywie dwóch lat powrót stopy referencyjnej do poziomu 1,25 proc. Realizacja tego scenariusza jest jednak obarczona dużą niepewnością: trudno obecnie oszacować, na ile czynniki stojące za wzrostem inflacji globalnie mają charakter trwały, a na ile przejściowy. Dodatkowo normalizację polityki pieniężnej nadal opóźniać będzie ryzyko pandemiczne – zaznacza Rokicka.
Fed podniósł napięcie na globalnych giełdach, ale nie wywołał paniki
Zmiana narracji Fedu na nieco bardziej jastrzębią wywołała nerwowe reakcje inwestorów, o czym może świadczyć przebieg poniedziałkowej sesji. Zaczęła się ona od solidnych spadków w Azji. Japoński indeks Nikkei 225 tracił nawet 4 proc., a zamknął się 3,29 proc. na minusie. Hang Seng, główny indeks giełdy w Hongkongu, stracił 1,26 proc., koreański Kospi zamknął się 0,93 proc. pod kreską, a tajwański Taiex spadł o 1,48 proc. Rynki europejskie reagowały spokojniej. Część z nich lekko zyskiwała po południu. Niemiecki DAX rósł o 0,4 proc., ale brytyjski FTSE 100 nieznacznie spadał. Sesja w USA zaczęła się od zwyżek. Dow Jones Industrial zyskiwał na jej początku 0,9 proc. W zeszłym tygodniu stracił jednak 3,5 proc., co było dla tego indeksu najgorszym tygodniowym wynikiem od października.
Nerwowe ruchy na rynkach są tłumaczone jako reakcja m.in. na piątkowe wypowiedzi Jamesa Bullarda, prezesa oddziału Fedu w St. Louis. Przyznał on, że inflacja przyspieszyła bardziej, niż spodziewał się tego Fed, i prognozował, że do pierwszej podwyżki stóp może dojść już w 2022 r. (podczas gdy opublikowane w środę projekcje Fedu zakładały pierwsze dwie podwyżki w 2023 r., a jeszcze wcześniej sądzono, że stopy nie będą zmienione aż do 2024 r.).
– To podważyło całą narrację, że nie będzie rychłego zacieśniania polityki. Jedyną niespodzianką tutaj jest jednak to, że rynek okazał się zaskoczony zmianą tonu. Wiadomo było przecież, że przy poprawiającej się sytuacji gospodarczej narracja o braku podwyżek stóp do 2024 r. się nie utrzyma – twierdzi Michael Hewson, analityk CMC Markets. HK