Gdy czytam sobie różne publikacje na temat ostatnich wydarzeń w szeroko rozumianych finansach oraz komentarze dotyczące decyzji takich czy innych rad, organów lub pojedynczych decydentów, mam wrażenie, że nikt z tzw. branży nie odważy się wygłosić opinii dosadnej i w punkt, bo wokół jakaś taka atmosfera udawanego obiektywizmu. Może jeden czy drugi powie coś mocniej, dosłowniej czy odważy się skrytykować, ale zwykle są to przykłady osób... na progu emerytury albo tzw. outsiderów. Młodsi czy znaczniejsi? Jeśli już dodadzą w komentarzu słowa takie jak „szaleństwo” czy „absurd”, zaraz obudują je znakami zapytania i zastrzeżeniami. Żeby nie było... Nie są subiektywni.

Co jest tego przyczyną? Czy na polskim rynku kapitałowym nie znajdziemy nikogo pokroju Michaela Burry’ego, kto będzie miał odwagę wydać z siebie głos wzywający do otrzeźwienia czy zdrowego rozsądku? Czy ciągle musimy się wsłuchiwać w nic nieznaczące, stwierdzające oczywistość w oczywistości i gładkie „komunikaty”, które przekazują coś tak, by nic nie przekazać? Czy ciągle będziemy mieli z tyłu głowy komunikat o tym, żeby nie straszyć potencjalnych inwestorów, żeby nie szerzyć czarnowidztwa, bo może być gorzej? Wiem, że przesadziłem z tym Burrym, jednak – prawdę mówiąc – nie ma nawet szans na jedną piątą takiej osobowości w naszym światku. No bo i nie ma miejsca na podobne alternatywy inwestycyjne na rynku, który asekuracyjnie, chyba w całości, stara się płynąć z prądem.

Zdaję sobie również z tego sprawę, że branża finansowa w Polsce jest i płytka, i wąska. Trzeba gdzieś pracować i trzeba liczyć się ze zmianą pracy. Trzeba cały czas żyć ze świadomością, że straciwszy stanowisko czy etat, ciężko będzie przejść do konkurencji, bo tam... ci sami ludzie, z którymi się współpracowało 20, 30 lat temu. Fajnie, jak się załapiemy do jakiejś dużej instytucji z udziałem Skarbu Państwa – ten szczyt w karierze wiąże się jednak z podpisaniem ostatecznego cyrografu. Z całym szacunkiem. Taka specyfika lokalnego grajdołka.

Dlatego wiem, że decydenci spokojnie mogą robić największe głupoty, obniżać stopy dowolnie, kształtować dług bez ograniczeń, osłabiać pieniądz w zależności od pogody oraz bawić się inflacją niczym klockami, by tańczyć swój chocholi taniec w rosnącym zapale szaleństwa, a komentatorzy lub analitycy z pierwszych stron gazet zamiast podsumować krótko „katastrofa, paranoja, upadek”, wzruszą tylko ramionami i napiszą gładki komentarz dnia, w którym najmocniejsze słowo – „zaskakujący” – wplecione będzie w dziesiątki okrągłych zdań.

Kiedyś, gdy byłem naiwny, to nawet myślałem, że ta branża mogłaby gremialnie zaprotestować. Teraz z żalem przyznaję – kiedy pieniądze mówią, prawda milczy.