Prędzej czy później dostaniemy więc obiecane zwolnienia w podatku od zysków kapitałowych. Będą wycinkowe, skierowane do maluczkich, symboliczne, lecz okraszone specjalną odezwą do ogółu podatników. I przy okazji przyniosą zmiany niekorzystne, które sprawią, że w sumie zapłacimy więcej. Jestem też pewien, że realizacja „zwycięskiego planu strategicznego”, nakreślonego przed kilku laty, doczeka się odpowiedniej oprawy, która odbierze głos krytykom i napełni nadzieją serca nieprzekonanych. Oni już później przestaną zauważać, że na przykład z każdego grosza odsetek zabiera im się grosz podatku.
W oczekiwaniu na przepisy spójrzmy jednak w przeszłość i zastanówmy się, czy te liczne ulgi i korzyści podatkowe, jakie wprowadzano w Polsce przez kilkadziesiąt lat, doprowadziły nas do bardziej przyjaznej rzeczywistości. Dziś nie będę pisał o PIT-ach, które z dwóch kartek spuchły przez lata do kilku, ani o przepisach zmienianych wiele razy w roku, których nawet doradca podatkowy nie potrafi wytłumaczyć. Dziś podam tylko dwa przykłady.
Pierwszy będzie bardziej teoretyczny i odwoła się do danych ogólnych. Podatki w Polsce cały czas rosną, zwłaszcza od 2015 r. Według danych OECD, mamy obecnie najwyższe obciążenia podatkowe w Europie Środkowo-Wschodniej, liczone jako procent PKB. Przez ostatnią dekadę te obciążenia wzrosły kilka punktów procentowych i tendencja wydaje się oczywista. Państwo żąda od nas coraz więcej pieniędzy i nic tego nie zmieni.
Drugi przykład będzie bardziej praktyczny i dotyczy inwestowania w nieruchomości. To tylko jeden z wycinków w systemie, który obrazuje, że obietnice ulg podatkowych są niczym plakaty wzywające rekrutów do dobrowolnego zgłaszania się do armii. Kilkanaście lat temu polski rynek najmu lokali był słabo rozwinięty. Wiele transakcji było ukrytych i nie przynosiło fiskusowi żadnego dochodu. Wprowadzono więc ryczałt, który swoją niską stawką miał zachęcać do ujawniania się podatników. Co mamy dziś, gdy większość się ujawnia? Dwie stawki, likwidację możliwości rozliczania według skali i groźby bardziej restrykcyjnego opodatkowania dla tych, którzy „ośmielają się” zarabiać zbyt dużo. Podatki w tym sektorze inwestycji rosną znacząco.
Ja się temu procesowi nie dziwię. Tu już nawet nie chodzi o to, że każdy musi mieć świadomość, iż wyciąganie palca w kierunku fiskusa kończy się co najmniej ostatecznym schrupaniem przedramienia, ale o to, że podatki takie są. Każda korzyść w przepisach jest powiązana z sankcją w innym miejscu. Albo jest tak, że ochłap dostaje garstka, a realnie traci duża grupa. Gdy pojedynczy bohater otrzymuje medal lub urlop, kolejnych dziesięciu idzie w okopy oddać „podatkową” krew. I tylko jedno budzi zdziwienie – słowa tych, którzy w obietnice „dowództwa” jeszcze wierzą.