Odbyły się wtedy trzy posiedzenia ważnych banków centralnych (Federalny Komitet Otwartego Rynku w USA, Europejski Bank Centralny i Bank Anglii), kończył się sezon raportów kwartalnych w USA (mocnym akordem: Facebook, Amazon, Apple i Google), a w piątek publikowany był raport uważany w USA za najważniejszy, czyli opisujący miesięczne zmiany na rynku pracy w USA.
Wszystkie banki podniosły stopy procentowe – EBC i Bank Anglii po 50 pkt baz. Decyzja Fedu była zgżodna z oczekiwaniami (25 pkt baz. podwyżki do 4,50–4,75 proc.). Jednak konferencja Jerome’a Powella, szefa Fedu, mogła nieco dziwić brakiem wyraźnych „jastrzębich” akcentów. Z naciskiem na słowo „wyraźnych”, bo ogólny wydźwięk konferencji prezesa, jak również komunikatu po posiedzeniu był umiarkowanie „jastrzębi”.
W samym komunikacie pojawiło się zdanie o „kolejnych” podwyżkach stóp, a liczba mnoga sygnalizowała, że chodzi o podwyżki 22 marca i 3 maja (w kwietniu posiedzenia nie będzie). Rynek do tej pory zakładał, że po podwyżce o 25 pkt baz. w marcu maj przyniesie już stabilizację stóp procentowych. Komunikat doprowadził na giełdach do niewielkich spadków indeksów, a dolar się nieco umocnił.
Jak to się często zdarza, przełom przyniosła konferencja prasowa Jerome’a Powella. Zabawne było to, że nie powiedział dokładnie nic nowego. Nadal ma nadzieję na łagodne lądowanie gospodarki, ale twierdził, że Fed woli zrobić za dużo niż za mało po to, żeby inflacja się nie zakorzeniła. Stwierdził, że obniżki stóp w tym roku (na co liczy rynek) są bardzo mało prawdopodobne – on ich nie widzi.
Praktycznie zapowiedział podwyżkę w marcu (o nieznanej skali), ale odesłał pytających do marcowych prognoz Fedu (pojawiają się co trzy miesiące), stwierdzając jednocześnie, że zdecydowanie za wcześnie jest, żeby ogłosić koniec walki z inflacją. Czy można to było uznać za „gołębie” wystąpienie? Zdecydowanie nie. Następnego dnia na poważnych portalach informacyjnych pojawiły się nawet teksty z wydźwiękiem „chyba słuchaliśmy innej konferencji”.